Jaś ma 3 lata i trzeba mu zoperować przepuklinę pachwinową. Chirurg wyznacza mu termin zabiegu.
W czasie rozmowy z rodzicami Jasia, chirurg dokładnie i rozwlekle opowiada czemu skłania się ku takiemu, a nie innemu leczeniu. Wyjaśnia dokładnie za i przeciw. Rodzice sami podejmują decyzję. Spotykają się też z anestezjologiem, który zrozumiałym językiem wyjaśnia jak Jaś będzie znieczulony oraz jak przygotowac go do zabiegu.
W wyznaczonym dniu Jaś z Mamą stawiają się w szpitalu. Krótkie sprawy papierkowe i przychodzą do pokoju przygotowawczego. Tam Jaś dostaje swój boks, w którym jest dla niego łóżeczko, a dla Mamy fotel. W boksie jest też telewizor z wyborem bajek oraz sporo gier i zabawek. W sali boksów jest 5, a wszystkimi dziećmi i rodzicami opiekują się 2 panie pielęgniarki i 2 panie animatorki. Podchodzą, pytają w czym mogą pomóc, zagadują dzieci i rodziców. Rozładowują stres, który w tej sytuacji jest oczywisty. Mama przebiera Jasia w szpitalną piżamkę. Po chwili przychodzi chirurg, zamieniają kila słów. Czuje się lepiej, bo przecież to "ich" lekarz. Rozmawia też chwilę z anestezjologiem i decyduje, że chce być z Jasiem, aż do momentu uśpienia. Dostaje więc specjalny kombinezon jednorazowy, który nakłada na swoje ubrania. Wszyscy razem jadą na salę operacyjną. Tam czeka już "ich" doktor. Mama pomaga Jasiowi trzymać maseczkę. Wychodzi z sali kiedy dziecko usypia. Po zabiegu Jaś jest wieziony do pokoju wybudzeń. Czeka tam na niego boks podobny do poprzedniego, tym razem wyposażony w kilka monitorów. Na paluszku ma pulsoksymetr, ale nie chce leżeć w łóżeczku. Na szczęsie Mama ma bardzo wygodny, duży fotel, na którym siedzi trzymając Jasia. On dochodzi do siebie z płaczem, ale uspokaja go ulubiona piosenka i najlepsze na świecie utulenie Mamy. Nad jego bezpieczeństwem czuwa wyszkolona pielęgniarka, która ma na oku troje takich dzieci jak Jaś, czyli świeżo po zabiegu....
Nazwałabym to mrzonką gdybym nie widziała, że tak może być.
Niesty nie u nas...
W czasie rozmowy z rodzicami Jasia, chirurg dokładnie i rozwlekle opowiada czemu skłania się ku takiemu, a nie innemu leczeniu. Wyjaśnia dokładnie za i przeciw. Rodzice sami podejmują decyzję. Spotykają się też z anestezjologiem, który zrozumiałym językiem wyjaśnia jak Jaś będzie znieczulony oraz jak przygotowac go do zabiegu.
W wyznaczonym dniu Jaś z Mamą stawiają się w szpitalu. Krótkie sprawy papierkowe i przychodzą do pokoju przygotowawczego. Tam Jaś dostaje swój boks, w którym jest dla niego łóżeczko, a dla Mamy fotel. W boksie jest też telewizor z wyborem bajek oraz sporo gier i zabawek. W sali boksów jest 5, a wszystkimi dziećmi i rodzicami opiekują się 2 panie pielęgniarki i 2 panie animatorki. Podchodzą, pytają w czym mogą pomóc, zagadują dzieci i rodziców. Rozładowują stres, który w tej sytuacji jest oczywisty. Mama przebiera Jasia w szpitalną piżamkę. Po chwili przychodzi chirurg, zamieniają kila słów. Czuje się lepiej, bo przecież to "ich" lekarz. Rozmawia też chwilę z anestezjologiem i decyduje, że chce być z Jasiem, aż do momentu uśpienia. Dostaje więc specjalny kombinezon jednorazowy, który nakłada na swoje ubrania. Wszyscy razem jadą na salę operacyjną. Tam czeka już "ich" doktor. Mama pomaga Jasiowi trzymać maseczkę. Wychodzi z sali kiedy dziecko usypia. Po zabiegu Jaś jest wieziony do pokoju wybudzeń. Czeka tam na niego boks podobny do poprzedniego, tym razem wyposażony w kilka monitorów. Na paluszku ma pulsoksymetr, ale nie chce leżeć w łóżeczku. Na szczęsie Mama ma bardzo wygodny, duży fotel, na którym siedzi trzymając Jasia. On dochodzi do siebie z płaczem, ale uspokaja go ulubiona piosenka i najlepsze na świecie utulenie Mamy. Nad jego bezpieczeństwem czuwa wyszkolona pielęgniarka, która ma na oku troje takich dzieci jak Jaś, czyli świeżo po zabiegu....
Nazwałabym to mrzonką gdybym nie widziała, że tak może być.
Niesty nie u nas...
15 komentarzy:
Właśnie coś mi nie pasowało że to u nas może być ... :]
czy Jas nie ma na imię John, Johann, albo jeszcze inaczej? ;)
Ech
haha!, że tak się zaśmieję zgrabnym komentarzem :D
ale z drugiej strony: dostac sie do pediatry w takim UK to walka, a i tak nikt nie rozpoznal przetoki. Chyba juz wole polska szara rzeczywistosc ze swietnymi lekarzami :)
hmm.. piękna opowieść.. Tu jest tak:
Tola ma przepuklinę pępkowa, zalecono zabieg, bez zbędnych wyjaśnień, ale zalecała go "ukochana pani dr", więc mamy zaufanie. Tola przyjeżdża z rodzicami do szpitala, czeka ze dwie godziny pod dzienna sala przedoperacyją. Tam 5 innych dzieci, każde na swoim łóżeczku,obok fotel dla rodzica. Tola dostaje syropek przed znieczuleniem, kiedy zaczyna robic sie senne, przychodzi pan doktor i zabiera ją na sale. Mama zostaje i czeka. Po przywiezieniu Toli z sali operacyjnej mama siedzi na fotelu i czeka na pobudkę. Płacząca Tola tuli sie do mamy na fotelu. Przychodzi pan doktor, mówi o zaleceniach, cierpliwie wszystko mamie tłumaczy, idziemy do domu. Czy ja wiem, czy to az tak bardzo inaczej? Może nie ma boksów, zabawek i bajek, ale nie było tak źle :)
Z moich doświadczeń wynika, że ważniejsza od animatorek i boksów, jest życzliwość, fachowość, oraz cierpliwość personelu. Tłumaczenie co, jak, dlaczego, kiedy. Oraz pozwalanie rodzicowi by był z dzieckiem tak długo i często jak tylko to możliwe. W bardzo sławnym szpitalu w moim mieście Krakowie nie pozwolono mi być z niemowlakiem podczas zakładania wenflonu. Bo tak. A raz wszystkie matki zostały wyproszone z sali na korytarz, bo na obchód przyszedł Bardzo Ważny Profesor, który nie życzy sobie rodziców w sali. Rodziców generalnie traktowano jako zło konieczne. Od tej pory mimo, że bardzo sławny szpital ma świetny sprzęt i znanych specjalistów, omijam go szerokim łukiem.
A poza tym chciałam Ci podziękować za ten blog, trafiłam przypadkiem i przeczytałam wszystko ;)
nie ma tak źle w tym kraju nad Wisłą, tam gdzie my jeździmy nie ma osobnych boksów, zabawek i innych gadżetów ale jest znany mamie i dziecku lekarz, mama może być z dzieckiem do czasu gdy narkoza nie zacznie działać. Dziecko wybudza się na zwykłej sali wybudzeń ale z mamą u boku.
Chcieć to móc więc to jest kwestia zarządzających szpitalem. I zaznaczam, że nie jest to prywatna placówka tylko publiczny szpital dziecięcy.
Jola
Boksy to tylko dowód na to, że wszystko zostało pzremyślane i zaplanowane wcześniej. A także, że myśli się o pprywatności pacjenta, nawet jak jest maluchem.
Ale oczywiście najważniejsza jest obecność rodziców, tego nikt nie kwestionuje w XXI wieku. Poza osobami zarządzającymi moim miejscem pracy...Będzie notka o tym, jka jest w tej chwili u mnie, po ogrromnym remoncie i po wydaniu setek milionów złotych. Mam ogromny problem z zabraniem się do niej, bo złość mną trzepie za każdym razem.
Bardzo ładna wizja, bardzo ładna... Ale to gdzieś indziej i kiedy indziej niż u nas teraz :)
bardzo podoba mi się Twój blog. Jestem anestezjologiem, ale od dorosłych; dzieci, to dla mnie wyższa szkoła jazdy. Zawsze podziwiałam anestezjologów dziecięcych, zwłaszcza niemowlęcych. Głównie za ich wytrzymałość fizyczną.... I do tej pory nie rozumiem, czemu nie płacą Wam najwięcej ze wszystkich lekarzy na świecie.... ponieważ Jesteście najmniejszą grupą zawodową
pozdrawiam Ewa
Czytając tą notkę zastanawiałam się, czy aby na pewno opisujesz prawdziwe wydarzenia. Czy przypadkiem w ostatnim zdaniu nie przeczytam, czegoś na wzór "taki piękny sen dzisiaj miałam"...
Pozdrawiam Serdecznie
http://aalillaa.blogspot.com/
Fascynujący blog. Będę stałą czytelniczką:)
Pozdrawiam!
ależ jest i u nas - w Kajetanach pod Warszawą u prof. Skarżyńskiego, mój syn miał tam wycinane migdałki
aż miałam napisać - wow, zupełnie jak tutaj w Anglii, nie może być! po czym przeczytałam ostatnie zdanie...
Prześlij komentarz