Kończa się wakacje, ostatni koloniści wracają w objęcia stęsknionych rodziców. Część zadowolona, część nie. Większość raczej wypoczęta. Kto nie ma siły unieść plecaka i marzy o przespaniu nocy? Wychowawcy.
Jak to wygląda od ich strony?
Najpierw Młoda postanowiła poszukać pracy wakacyjnej. Niestety nie było za wielkiego wyboru (było to dobre kilka lat temu). Zrobiła więc kurs wychowawcy kolonijnego (2,5 dnia) i udała się na obchód lokalnych biur podróży. Wszędzie jej odmawiali, bo nie miala doświadczenia. W końcu, jedno biuro się zlitowało i zatrudniło ją za stawkę grubo poniżej jakiejkolwiek przyzwoitości. Ale potem już miała doświadczenie i mogła jeździć na kolonie!
Nadszedł czas wyjazdu. Miejsce zbiórki- parking w centrum, godzina 22. Młoda czeka wcześniej- w koncu kadara musi dawać przykład. Powoli przyjeżdzają auta, z których wysypują się dzieci i rodzice. Na początku spokojnie- czy to tu? czy jedziecie tam? Kadra też ma czas na zapoznanie. Z reguły ktoś kogoś już zna z poprzednich wyjazdów. Ktoś coś słyszał dobrego albo złego o kierowniku. Nic to, trzeba jechać. Kierownik ogłasza pakowanie dzieci do autokarów.Nic trudnego- sprawdzić dzieciaka na liscie, wziąć od rodziców kartę informacyjną, rzucić na nią okiem ( czy nie ma tam podejrzanych wpisów, jak ADHD), walizki do luku i gotowe. Szkoda tylko, że zawsze kilku dzieci na liście nie ma. Albo są inne niż te, które przyjechały. Nerwowe wydzwanianie do biura, rodzice wymachujący potwierdzeniem zapłaty. Uff, udało się. Mamy komplet w autokarach. Kadra się dzieli i można ruszać. Oczywiście zanim ruszymy należy ich policzyć. Lekko nie jest, bo wszystkie twarze obce, do tego ciągle się ruszają. kątem oka zaczyna się pierwszy skan- na pokładzie Młoda zauważyła dwie pary, dwóch płaczków i jednego prowodyra. O jest i dupowłazik- pomaga liczyć i mówi, że chciałby żeby była jego wychowawczynią- jeszcze nawet nie ruszyli!
Kto z was potrzebuje aviomarinu prosze wziąć! Młoda jeszcze mówi- dzieciaki się nie znają i są dość grzeczne. Oczywiście nikt nie potrzebuje. Tak jak i siku. Wyjeżdżają z miasta w stronę morza...Jakieś dziesięc minut później zaczyna się niekończaca pielgrzymka-naprzemiennie "siku" i "niedobrze mi". Kierowca, stary wyga, nie zrobi postoju wcześniej niż po 100 km. Chłopiec, na oko jakieś 10 lat, nie wytrzymuje i rzyga. Wyrzyguje wszystko co zjadł w drodze: paczkę chipsów, żelki, dwie puszki coli, rogalika, draże, jajko kinder, pół czekolady i trzy batoniki. No tak, myśli Młoda, w końcu jedziemy już 15 minut! Po chłopcu rzyga jeszcze dziesięcioro dzieci. Na szczęście wyjechali na noc i część dzieciaków usypia. Młoda nie zapomina jednak o parach. "No i jak tam się jedzie?" Pytanie najwyraźniej przeszkadza parze piętnastolatków we wzajemnej eksploracji jam ustnych. Ani śladu zawstydzenia. Nawet kiedy Młoda prosi by wyjął rękę spod bluzki koleżanki ( no przynajmniej na czas rozmowy). Para ma pytanie- czy oni mogą mieć wspólny pokój? Bo wiedzą, że nie ma koedukacji, ale oni by tak chcieli. Oni nawet szczoteczke do zębów mają wspólną...Nie ma opcji? Nie ma problemu, w końcu pary są dwie. Już się dogadali, że dziewczyny biorą pokój razem i ich chłopacy też. Potem się rozmieszczą inaczej. Młoda wdaje się w pogawędkę. czemu na kolonie? Bo rodzice nie puścili na wspólne wakacje, a przecież on niedługo skończy szesnaście, więc się dziwi czemu nie puścili... Młoda przypomina sobie z kursu, że jeśli nieletnia zajdzie w ciąże na kolonii to mogą Młodą o alimenty pozwać...
Podróż mija spokojnie przerywana tylko postojami podczas których Młoda obczaja palaczy i piwoszy. W pamięci notuje chłopaka, który nieco za głośno chwali się, że ojciec dał mu dwa łyskacze na piętnaste urodziny. W międzyczasie pilnuje dzieciaków- połowa dzwoni do rodziców. Młoda udziela informacji- jesteśmy w Zadupiu Górnym- połowa drogi. Może zadzwonisz do mamy jak już dojedziemy? W końcu jest 3 nad ranem...
Dojechali! Ośrodek zgodnie z katalogiem ma w ofercie pokoje 2,3,4 osobowe. Nikt nie chce być w 4 osobowym. Zaczynają się kótnie. Tak naprawde to potem okazuje się, że w tych wieloosobowych jest najfajniej, ale Młoda wie, że nie ma szans tego wytłumaczyć. Odbiera więc miliony połączeń od rodziców "bo Pawełek ma być w pokoju z Krzysiem. I z nikim innym!" Po jakimś czasie udaje się opanować zamęt. Dzieci idą do pokojów. Jeszcze tylko " prosze pani w naszej łazience jest strasznie mały prysznic- u nas w domu to nawet moja niania w swoim pokoju ma większy!" i "to ma być basen??? Nasz jest większy." Młoda ma chwilę na poznanie kierownika i spojrzenie na listę przydzielonej grupy.
cdn...
Jak to wygląda od ich strony?
Najpierw Młoda postanowiła poszukać pracy wakacyjnej. Niestety nie było za wielkiego wyboru (było to dobre kilka lat temu). Zrobiła więc kurs wychowawcy kolonijnego (2,5 dnia) i udała się na obchód lokalnych biur podróży. Wszędzie jej odmawiali, bo nie miala doświadczenia. W końcu, jedno biuro się zlitowało i zatrudniło ją za stawkę grubo poniżej jakiejkolwiek przyzwoitości. Ale potem już miała doświadczenie i mogła jeździć na kolonie!
Nadszedł czas wyjazdu. Miejsce zbiórki- parking w centrum, godzina 22. Młoda czeka wcześniej- w koncu kadara musi dawać przykład. Powoli przyjeżdzają auta, z których wysypują się dzieci i rodzice. Na początku spokojnie- czy to tu? czy jedziecie tam? Kadra też ma czas na zapoznanie. Z reguły ktoś kogoś już zna z poprzednich wyjazdów. Ktoś coś słyszał dobrego albo złego o kierowniku. Nic to, trzeba jechać. Kierownik ogłasza pakowanie dzieci do autokarów.Nic trudnego- sprawdzić dzieciaka na liscie, wziąć od rodziców kartę informacyjną, rzucić na nią okiem ( czy nie ma tam podejrzanych wpisów, jak ADHD), walizki do luku i gotowe. Szkoda tylko, że zawsze kilku dzieci na liście nie ma. Albo są inne niż te, które przyjechały. Nerwowe wydzwanianie do biura, rodzice wymachujący potwierdzeniem zapłaty. Uff, udało się. Mamy komplet w autokarach. Kadra się dzieli i można ruszać. Oczywiście zanim ruszymy należy ich policzyć. Lekko nie jest, bo wszystkie twarze obce, do tego ciągle się ruszają. kątem oka zaczyna się pierwszy skan- na pokładzie Młoda zauważyła dwie pary, dwóch płaczków i jednego prowodyra. O jest i dupowłazik- pomaga liczyć i mówi, że chciałby żeby była jego wychowawczynią- jeszcze nawet nie ruszyli!
Kto z was potrzebuje aviomarinu prosze wziąć! Młoda jeszcze mówi- dzieciaki się nie znają i są dość grzeczne. Oczywiście nikt nie potrzebuje. Tak jak i siku. Wyjeżdżają z miasta w stronę morza...Jakieś dziesięc minut później zaczyna się niekończaca pielgrzymka-naprzemiennie "siku" i "niedobrze mi". Kierowca, stary wyga, nie zrobi postoju wcześniej niż po 100 km. Chłopiec, na oko jakieś 10 lat, nie wytrzymuje i rzyga. Wyrzyguje wszystko co zjadł w drodze: paczkę chipsów, żelki, dwie puszki coli, rogalika, draże, jajko kinder, pół czekolady i trzy batoniki. No tak, myśli Młoda, w końcu jedziemy już 15 minut! Po chłopcu rzyga jeszcze dziesięcioro dzieci. Na szczęście wyjechali na noc i część dzieciaków usypia. Młoda nie zapomina jednak o parach. "No i jak tam się jedzie?" Pytanie najwyraźniej przeszkadza parze piętnastolatków we wzajemnej eksploracji jam ustnych. Ani śladu zawstydzenia. Nawet kiedy Młoda prosi by wyjął rękę spod bluzki koleżanki ( no przynajmniej na czas rozmowy). Para ma pytanie- czy oni mogą mieć wspólny pokój? Bo wiedzą, że nie ma koedukacji, ale oni by tak chcieli. Oni nawet szczoteczke do zębów mają wspólną...Nie ma opcji? Nie ma problemu, w końcu pary są dwie. Już się dogadali, że dziewczyny biorą pokój razem i ich chłopacy też. Potem się rozmieszczą inaczej. Młoda wdaje się w pogawędkę. czemu na kolonie? Bo rodzice nie puścili na wspólne wakacje, a przecież on niedługo skończy szesnaście, więc się dziwi czemu nie puścili... Młoda przypomina sobie z kursu, że jeśli nieletnia zajdzie w ciąże na kolonii to mogą Młodą o alimenty pozwać...
Podróż mija spokojnie przerywana tylko postojami podczas których Młoda obczaja palaczy i piwoszy. W pamięci notuje chłopaka, który nieco za głośno chwali się, że ojciec dał mu dwa łyskacze na piętnaste urodziny. W międzyczasie pilnuje dzieciaków- połowa dzwoni do rodziców. Młoda udziela informacji- jesteśmy w Zadupiu Górnym- połowa drogi. Może zadzwonisz do mamy jak już dojedziemy? W końcu jest 3 nad ranem...
Dojechali! Ośrodek zgodnie z katalogiem ma w ofercie pokoje 2,3,4 osobowe. Nikt nie chce być w 4 osobowym. Zaczynają się kótnie. Tak naprawde to potem okazuje się, że w tych wieloosobowych jest najfajniej, ale Młoda wie, że nie ma szans tego wytłumaczyć. Odbiera więc miliony połączeń od rodziców "bo Pawełek ma być w pokoju z Krzysiem. I z nikim innym!" Po jakimś czasie udaje się opanować zamęt. Dzieci idą do pokojów. Jeszcze tylko " prosze pani w naszej łazience jest strasznie mały prysznic- u nas w domu to nawet moja niania w swoim pokoju ma większy!" i "to ma być basen??? Nasz jest większy." Młoda ma chwilę na poznanie kierownika i spojrzenie na listę przydzielonej grupy.
cdn...
3 komentarze:
Czekam na cd ;-))!
Ech, jakbym siebie widziała ale jednak miałam łatwiej, nie było wtedy komórek:))))
Dziecińswo bez kmórki zdecydowanie fajniejsze :)
Prześlij komentarz