niedziela, 17 listopada 2013

Matka upacjentowiona

Nowy był chory. Nie leżał w łóżeczku. Matka była w pracy. Nie osłuchała Nowego. Oparła się na wywiadzie od osób bliskich i przegapiła. Przegapiła zapalenie płuc. W związku z tym Nowy, po różnych perypetiach, wylądował w oddziale pediatrycznym super hiper referncyjnego szpitala molocha (w którym Matka kiedyś pracowała).

Już od początku było ciężko:

-pesel dziecka?
-Prosze pani jest niedziela, 7 rano, przywiozła nas karetka. Jak Pani widzi, mam na sobie piżamę- peselu Nowego nie mam wytatuowanego....

-siąść pod gabinetem i czekać!

-dzieko ma zapalnie płuc. Będzie przyjęty na oddział 189. Proszę czekać.

-U nas ma być????Nic nam o tym nie wiadomo! Czekać na korytarzu....
-Ha! Widzi pani? Będzie przyjęty na oddzial 218, a nie do nas!!!

-Jestesmy na oddziale 218. Tu będzie sala dziecka. Nie mamy szwedów*, więc musi pani pilnować go cały czas. Toaleta dla rodziców jest 4 piętra niżej. Łazienka dla rodziców jest w innym budynku. Może pani zostać na noc, ale musi pani przywieźć sobie łóżko polowe. Nie, nie może być karimata, musi być coś na nóżkach.
-Nie wolno trzymać rzeczy na tym stoliku!
-Na parapecie też nie!
-Nie wolno wchodzić do kuchni!!
-Nie wolno jeść na oddziale!!
-Nie wolno myć zębów w umywalce!!

-Dziecko dostaje antybotyk taki, jaki zlecił lekarz. Nie, nie można iść się spytać- informacje są udzielane na salach pacjentów w godzinach od 13 do 14 w dni powszednie. A co ja pani poradzę, że jest długi weekend?

I stoi ta matka taka niewyspana, wymięta, z tłustymi włosami i nieumytymi zębami, próbując schować za sobą nielegalny termos z ciepła wodą na kaszę, stopą trzymając wychylające się spod łóżka dowody karimatowych zbrodni i jest PARTNEREM dla lekarza....


 c.d.n

*szwed- popularna nazwa dla łóżeczka niemowlęcego z wysokimi bokami

piątek, 8 listopada 2013

Czas kolonii cz. 4

Wieczorem pierwszego dnia Młoda mogła w końcu przejrzeć plan kolonii i porównać z rzeczywistością
"Wysoko wykwalifikowana kadra" w folderze, w realu oznaczała- kierownika starego wygę, mistrza oszczędzania. Kilkoro darmowych, bo pierwszorazowych, wychowawów i w miarę doświadczonych dwóch (Młodą i Wopra)
"Ośrodek z basenem"- nie basenem, a zbiornikiem przeciwpowodziowym. I do tego pustym od lat...
"Gry i zajęcia sportowe"- tu Młoda popatrzyła na dwie rakietki do tenisa stołowego- jedna ze złamaną rączką, i na flaka piłki do siatkówki. Oj, będzie gimnastyka, żeby coś z tego wykrzesać.
"Konkursy z nagrodami"- chyba trzeba będzie urządzić konkurs na to, jak jedną kredką obdzielić pięcioro dzieci.
"Do morza 100 metrów"- całkiem prawda. Tylko w linii prostej. No i plaża kolonijna jest jakieś 2 km od ośrodka, z ruchliwą nadmorską trasą po drodze.
"Domowe jedzenie"- jak on to osiągną na stołówce na 500 osób???

Wopr był miłym ratownikiem/ wychowawcą (łączenie funkcji w ramach jednej pensji to nieprzemijający hit wśród organizatorów kolonii). Sporo jeździł, więc wiedział co nieco o kierowniku. Znany pies na baby i baaardzo lubiany w biurze organizatora. Czemu lubiany? Bo wie, jak wynająć 2 autokary i zmieścić tam dzieciaki z trzech.Bo wie gdzie kupić najbardziej badziewne nagrody na koniec kolonii (1zł sztuka). Bo wie, że pani X, z biura, trzeba przywieźć z nad morza broszkę z bursztynu. No i wie jak ustawić wychowawców żeby nie narzekali :)

 Dzieciaki były fajne, bo prawie zawsze są. Okazało się, jak zwykle, że pokoje nieważne, że basen nieważny, że nawet plaża nieważna, bo najważniejsza jest atmosfera. A ta zależy głównie od chęci wychowawców. O tej w folderze nie było słowa, ale na szczęście dopisała. I kolejną kolonię można było zaliczyć do udanych.