środa, 24 grudnia 2014

WESOŁYCH!!!

Nie są białe, ale niech będą:
Wesołe
Rodzinne
Domowo ciepłe
Pachnące piernikami
Przejedzone
i takie najlepsze......

....Święta Bożego Narodzenia


niedziela, 23 listopada 2014

Kolejki

Wyobraźmy sobie sytuację jakiegoś usługodawcy. Fryzjera na przykład.
Szukając pracy znajduje jedną posadę.
Właścicielowi zakładu dobrze z oczu patrzy. Mówi o misji poprawy uczesania ludzi w miasteczku. Mówi o jakości usług. Myśli fryzjer- wspaniale trafiłem.
W pierwszym dniu pracy pouczony zostaje o zasadach
Pierwsza i najważniejsza- masz wypracować zysk- z niego jest Twoja pensja. Brak zysku- brak pracy.
Na początku było nieźle. Fryzjer strzygł, farbował, modelował.
W pewnym momencie właściciel postanowił wprowadzić oryginalny cennik. Niespotykany w innych zakładach.  Głowiła się nad nim cała armia przyjaciół i znajomych. Żaden z nich nawet u fryzjera nie był, ale znają się na wielu sprawach. Uradzili co następuje:
Klient będzie płacił raz, niezależnie od ilości usług. Zawsze za najdroższa usługę. I tak na przykład:
Przychodzi na farbowanie? Zapłaci za farbowanie.
Przychodzi na cięcie i farbowanie? Zapłaci tylko za farbowanie.
Przychodzi na cięcie, farbowanie i modelowanie? Zapłaci za farbowanie
Przychodzi  na cięcie i modelowanie? Zapłaci tylko za cięcie.
I tak dalej.
Ponadto przewidziano szereg sytuacji szczególnych- na przykład sytuacje pilne, krytyczne, honorowych dawców włosów, gdzie fryzjer zobowiązany był do przyjmowania poza kolejnością.
Cennik oraz opinia fryzjera w miasteczku zrobiły swoje i nie trzeba było długo czekać na efekty.
Fryzjer całe dnie ciął, farbował, modelował. Uwijał się jak w ukropie. Zarabiał bardzo niewiele, ale na pensję wystarczało.
Niestety kolejka się wydłużała. Mieszkańcy załatwiali sobie zaświadczenia, że mają wesele córki, czy zjazd absolwentów, co uprawniało ich do bycia "pilnymi" i omijania kolejki. Niestety kolejka "pilnych" wyparła w pewnym momencie kolejkę zwykłą.
 W końcu mieszkańcy miasteczka zdenerwowani udali się do właściciela zakładu
-"Nie chcemy czekać!!!" skandowali. "Żądamy dostępu do usług fryzjerskich!!!"
 Właściciel zwróciła się do swoich doradców. Uradzili, że fryzjer nie może jednego klienta obsługiwać ponad 20 minut. Wedle skomplikowanych wyliczeń to powinno wystarczyć na usługę i znacząco skrócić kolejkę.
Fryzjer, choćby nie wiem jak się uwijał, nie umiał zrobić cięcia, farbowania i modelowania w 20 minut,  ustanowił więc zasadę, że na jednym spotkaniu zajmuje się jedną sprawą.
Jak łatwo się domyślić kolejki wcale się nie skróciły, bo każda osoba musiała przychodzić 2 czy 3 razy żeby uzyskać ładną fryzurę. Klienci nadal niezadowoleni. Publiczne wychłostanie fryzjera nieco poprawiło nastroje, ale problem narastał.
"Co robić?"- dramatyczne pytanie do doradców wystosował właściciel zakładu. I uzyskał odpowiedź...

Teraz konkurs:
Czy odpowiedź brzmiała:

A. W miasteczku obok kształci się jeden fryzjer. Zatrudnijmy go, zanim się nauczy, to pomoże naszemu fryzjerowi rozładować kolejki. (A co z jego brakiem umiejętności? Jak coś zrobi źle, to się go publicznie wychłosta)
B. Wprowadźmy Kartę  Bardzo Złej Fryzury. Zakładać ją będzie pani wykonująca hennę. Przeszkoli się ją w zakresie oceniania fryzury. Dzień szkolenia powinien wystarczyć, w końcu brwi i rzęsy to też włosy... Klient z tą Kartą będzie miał prawo ominąć kolejkę.
C. Należy uświadomić klientów, że mają PRAWO do wszystkich  usług na jednej wizycie. Jak się fryzjer nie wyrabia to jest tylko i wyłącznie jego wina. Zaprosić do składania skarg. Stworzyć system online pomagający to robić.

Możliwe zakreślenie kilku odpowiedzi.
Zapraszam do konkursu. Ze swojej strony zobowiązuję się do policzenia głosów.



środa, 10 września 2014

Z życia lekarza poradnianego

-Dzień dobry Pani Doktor, czy moja siostra może wejść ze mną?
-Tak oczywiście. Z czym się Pani do mnie zgłasza?
-Ja to właściwie z niczym, ale siostra ma takie plamy na nogach...
-Ale na dziś zapisana jest Pani i mam Pani kartę. Siostra nie mogła się zapisać?
-No nie bardzo, bo ona ma swoją dermatolog u nas w przychodni i nie chciała robić jej przykrości...



-Kobieta zagląda do gabinetu
-Bardzo proszę wejść-mówię i biorę do ręki stos kart- jak się Pani nazywa?
-Nie nie, Ja tu tylko tak zaglądam...
-O, a czemu Pani zagląda, jak Pani nie chce wejść?
-A bo sprawdzam jaki doktor przyjmuje i wtedy zdecyduję....
-No to proszę sobie sprawdzać- ja tu dziś jestem.
- No właśnie, zawsze te kobiety...Tu prawie nigdy prawdziwego doktora nie ma....



-Dzięń dobry Pani Doktor. Ja tak na wstępie się wytłumaczę, czemu nie mogłam na termin mój czekać, ale sprawa jest naprawdę poważna....- tu teatralna pauza....-chodzi o mojego paznokcia u stopy!
- No to proszę mi go pokazać.
Nachylam się, patrzę, patrzę i patrzę i.....nic. Zdrowy.
-Ale ja tu nic nie widzę proszę Pani
-No tak, bo teraz już nie ma, ale zanim obcięłam, to on był tu przy brzegu taki pogrubiały troszkę....
Po kilku minutach rozmowy pacjentka wychodzi i żegna się słowami
-Taki to człowiek schorowany jest....
W karcie przy każdej wizycie wpis "zgłasza się jako "pilne". A dolegliwości, z którymi przychodzi co miesiąc, to m.in: zaskórnik (jeden!), siwienie, suchość skóry po opalaniu.

Pacjentka z rozpoznanym 2 lata temu łojotokowym zapaleniem skóry. Dość paskudna rzecz do leczenia.  W karcie przy każdej wizycie zmiana leków,  wypróbowane już wszystko, o czym mogłabym pomyśleć (tu trzeba wziąć poprawkę, na to, że poziom mojej wiedzy dermatologicznej jest hm...delikatnie mówiąc, niski)
- A która z tych maści Pani pomagała najbardziej?
-Żadna! uczula mnie, takie swędzące kropki się pojawiają...
- Po każdej maści, każdym kremie? Nawet po tym? (tu podaję nazwę naprawdę baaaaardzo łagodnego specyfiku)
-Tak, Przecież mówię! Po wszystkim mnie uczula!!!
Ja wpadam w panikę wewnętrzną, którą werbalizuję:
-Hmm, to będziemy miały kłopot... co by tu mogło Pani pomóc (w mojej głowie- pod jakim numerem znajdę specjalistę chętnego do wysłuchania dłuuuuugiej litanii preparatów, który będzie miał jeszcze ochotę mi pomóc)
-Pani doktor, to może mi pani wreszcie wypisze coś taniego, żebym sobie wykupiła?
-To Pani do tej pory nie kupowała tych zaleconych rzeczy?
-No nie, bo to drogie okropnie!
-To czym się Pani smarowała, co Panią tak uczula?
-A taka maścią, co ją teściowa moja na nogi dostała....

I nieustający hit:
-Pani Doktor, to ja powiem, ze najlepiej działał ten krem, który mi świętej pamięci Doktor Iksiński zapisał, po tym jak mi się wnuk urodził.
Z szybkich wyliczeń wynika, że było to jakieś 15 lat temu.
-A wie Pani, co to był za krem?
-Wiem! Taki robiony....taki białawy wie Pani. A może żółtawy... W pudełeczku...



Happy end
Pacjentka 65 lat, na oko jakieś 180 cm wzrostu i 150 kg wagi
-Tu przy staniczku, takie mam na pleckach zmiany
Przyglądam się, dotykam, przykładam dermatoskop (czyli badam dermatologicznie)
-I co to moze być? Bo mam też takie tu, pod paszkami. I w pachwinkach też mam. Tak wie Pani, koło majteczek.
-To są, proszę Pani, brodaweczki łojotokowe!


wtorek, 1 lipca 2014

Rezydent-wolne przemyślenia

Lekarz rezydent to taka hybryda pomiędzy lekarzem, a urzędnikiem. Z domieszką nieśmiertelnego "przynieś/wynieś/pozamiataj"
Świetnie orientuje się gdzie szukać informacji medycznych na temat danej jednostki chorobowej i jednocześnie płynnie porusza się w JGP (to takie tabele, dzięki którym rozpoznanie dopasowuje się do większej ilości punktów z NFZ). Rezydent wie, że pacjent jest zawsze przyjęty "celem leczenia", a nigdy samej tylko diagnostyki. Rezydent wie, gdzie zadzwonić jak zepsuje się komputer i gdzie załatwia się konsultacje psychiatryczne. Rezydent też wie, że musi zrobić staże, ale ma na tyle przyzwoitości, żeby czekać z tym do ostatniego roku specjalizacji.
Rezydent cieszy się z pensji płaconej przez ministra i nie wymaga takiego cudu, jak płatny urlop szkoleniowy. Rezydent wie też, że na obowiązkowych kursach nauczy się niewiele, więc inwestuje prywatnie w kursy odpłatne.
Rezydent poprowadzi oddział, czy poradnię. A po godzinie 15-stej, w magiczny sposób, uzyska zdolność podejmowania ważkich decyzji.
Rezydent napisze artykuł, poprowadzi zajęcia ze studentami (za kogoś innego) i na koniec przeprosi, że przez to musi zostać po godzinach żeby wykonać swoją pracę w oddziale.

Chciałabym mieć rezydentów...Albo choć jednego....



sobota, 31 maja 2014

Specjalista medycyny estetycznej....nie istnieje!!!

Żeby w medycynie zostać specjalistą trzeba przejść następującą ścieżkę:
Studia medyczne- 6 lat
Staż podyplomowy- 1 rok
Specjalizacja- w zależności od wyboru - 4,5-6 lat (polega na pracy w danej specjalizacji, zaliczaniu pewnych procedur, uczeniu się od starszych kolegów, uczestniczeniu w kursach specjalizacyjnych)
Egzamin państwowy.
Wtedy dopiero można się nazwać specjalistą. My, lekarze, to wiemy.
Więc czemu, do jasnej, jeden z drugim, nazywają sie na własnych stronach www, czy portalach - "specjalistami medycyny estetycznej'?
Kto ma do tego prawo?
Ten, kto skończył weekendowy kurs toksyny i wypełniaczy?
Ten, kto skończył drogą lub droższą szkołę medycyny estetycznej?
Ten, kto pracuje minimum 4 lata?
Ten, kto zrobił minimum 1000 zabiegów?

NIKT! Bo takiej specjalizacji nie ma !

Więc to mój apel- nie dewaluujcie ciężkiej pracy waszych kolegów, którzy najpierw dostali się na specjalizacje, a potem ciężko na nią pracowali.
Pacjentów tym nie zdobędziecie, a możecie stać się pośmiewiskiem wśród kolegów.

P.S. Znam coraz więcej lekarzy, którzy już na stażu robią kursy, by późnej od razu zacząć pracę we własnym gabinecie jako specjalista. Szczerze odradzam. Dla mnie świadczy to o braku ambicji i nastawieniu wyłącznie na pieniądze.

P.S.S. Tylko po co było kończyć cięzkie studia? Trzeba było skończyć 3 letnią szkołę fryzjerską i nazwać się specjalistą trychologiem.... Ale to już temat na następny wpis.


poniedziałek, 24 lutego 2014

Muzyka narządowa

Miałam niedawno przyjemność egzaminować studentów wydziału lekarskiego.
Przypadło mi w udziale sprawdzanie ich znajomości badania tarczycy. Byłam pod ogromnym wrażeniem ilości miejsc, w których ten organ może się znajdować....
Drugą rzeczą która zrobiła na mnie wrażenie, była niezmierna konsekwencja w "osłuchiwaniu tarczycy". Wielu studentów w pewnym momencie przykładało słuchawkę do miejsca, gdzie  (w ich przekonaniu) miał znajdować się ten, jakże tajemniczy, organ i mówiła "a teraz osłucham tarczycę".  W pewnym momencie nie wytrzymałam i spytałam jedną miłą panią
- A proszę mi powiedzieć, co mianowicie spodziewa się Pani usłyszeć? (naprawde byłam ciekawa, jakie dźwięki wydają narządy miąższowe...)
-No takie...tak jakby....CHROBOTANIE!!!
-Chrobotanie....A ma Pani może pomysł, czym ono może być spowodowane?
-...No jak się przełyka, to cząsteczki pokarmu się przemieszczają i chroboczą o ściany tarczycy......

Ręce opadły mi prawie tak bardzo jak koleżance, którą student oskarżył o nieuczciwą ocenę.
Nie zaliczyła mu badania wątroby, a on przecież WSZYSTKO zrobił prawidłowo, zgodnie z wszelkimi zasadami!
Nie przeszkadzało mu zupełnie, że badał brzuch pacjenta po lewej stronie....

Wnioski
1. Nie da się tą samą liczbą asystentów mieć podwójnej ilości zajęć i nie obniżyć poziomu (z tego miejsca serdeczne gratulacje dla Ministra za pomysł skrócenia czasu studiów, co zawocowało podwójnym rocznikiem)
2. Nie jest dobrze egzaminować, kiedy nie miało się zajęć- jak opowiadają głupoty studenci, których ja uczyłam, pretensję mogę mieć tylko do siebie
3. Uważać przy przełykaniu- chrobocząca tarczyca może przeszkadzać domownikom...

czwartek, 23 stycznia 2014

Biurwa

Na chwilę zostałam wysłana do gabinetu zabiegowego. To tu pani doktor specjalistka usuwa zmiany skórne podejrzane o bycie czerniakiem czy baziakiem, a ja robię papiery.
Oczywiście już na początku podpadłam- otóż popełniłam wielki i niewybaczalny błąd...

A) Może zaznaczyłam nie tą, co trzeba, zmianę do wycięcia?
B) Może bez empatii i taktu przekazałam pacjentowi informację, że usunięta zmiana jest  czerniakiem?
C) Może nie ustaliłam pacjetowi terminu kontroli?
D) Może nie zadbałam jak najlepiej potrafię o samopoczucie przerażonego człowieka?
E) Może nie ponumerowałam stron w dokumentacji?

Jedna odpowiedź jest prawidłowa.

No trafia mnie. 
Trafia mnie, że na odprawach toczą się dyskusje o punkty i procedury, a nie ma czasu omówić trudnych przypadków. Trafia mnie, że specjalista zwraca uwagę na to, czy rezydent wszędzie postawił odpowiednie pieczątki, a nie na to, czy umie pobrać wycinek. Trafia mnie, że rozpatrując jakieś badanie nie zastanawiamy się: czy ryzyko przewyższa spodziewane korzyści? tylko: jak to rozliczyć?
Trafia mnie, że cały system ma pacjenta tak głęboko, że trudno go tam dojrzeć....