czwartek, 31 stycznia 2013

To taka spokojna praca...

Jestem na stażu. Zawsze, kiedy poznaję nowych ludzi pada pytanie:
-A kiedy kończysz specjalizację?
No i musze odpowiedzieć, że za 4,5 roku. Nie koreluje to za bardzo z moim wyglądem ( bo choć pracuję w estetyce, to jednak na 27 wiosen już nie wglądam), więc w tym momencie pojawia się pytający wzrok.
A ja odpwiadam. Że robiłam anestezję, ale przerwałam i zmieniłam na dermę.
I tu bardzo często słyszę:
-Ależ dlaczego? Przecież anestezjologia to cudowna specjalizacja! I taka idealna dla kobiety! Siedzisz, czytasz książki, a pacjent śpi...
Myślę, że wynika to z niewiedzy. Większość lekarzy ostatni kontakt z anestezjologią miała na stażu podyplomowym. I to tylko 2 tygodnie.Widzieli niewiele.
Korzystając z medium, jakim jest blog, pragnę sprostować- życie jest inne, niż ten miły widoczek:

Zabieg trwa..
spoceni chirurdzy męcza się, ratując komuś życie...
pielęgniarki radośnie podśpiewują...
maszynki pikają przyjaźnie...
anestezjolog czyta gazetę, rzucając od czasu do czasu dowcip w stronę ludzi pracy...

Pracę zaczynałam o 7.35. Wtedy z reguły dowiadywałam się jak będzie wyglądał mój dzień pracy (można było sprawdzić dzień wcześniej, ale mnóstwo się zmieniało, bo np.ktoś nie przyszedł do pracy, czy dopisano zabieg z dyżuru nocnego). I na przykład widziałam swoje nazwisko przy rozpisie:
1. guz mózgu- resekcja
2. wodogowie-implantacja zastawki
3. przepuklina pachwinowa prawostronna
4. niezstąpione jądro
Bieglam na blok. Tam, jeszcze zanim weszłam do pokoju lekarskiego, łapała mnie pielęgniarka koordynująca pracę bloku- Młoda Lekarko dziecko już czeka, a neurochirurg jest po dyżurze i już dzwonił kiedy ma przyjść.
No to zaczynałam- przygotowanie dziecka do usunięcia guza mózgu to minimum 30-40 minut (rurka zbrojona, dobre wejście obwodowe, najczęściej wejście centralne, tętnica, monitorowanie, pozawijanie w watki itp). Później zabieg, gdzie nie spuszczałam oka z monitora (bądźmy szczerzy pacjenta nie widać spod obłożenia...) i z pola operacyjnego (to naprawdę ważne wiedzieć co i kiedy, robi chirurg). No, a potem budzenie i wyjazd na IT.
Zaraz po powrocie w pokoju przygotowawczym czekał następny pacjent. Najczęściej cierpiący. No to szybciutko na salę. A tam, jak wyżej, tylko w wersji lajt- jakieś 20 min przygotowania i potem cały zabieg w stresie. Budzenie i wyjazd na oddział pooperacyjny.
Uff, teraz tylko przepuklinka i jajko. Zabiegi o niebo mniej obciążające niż zabawy neurochirurgów, ale dziecko najczęściej przychodziło z domu, więc bez wenflona- wprowadzanie wziewne, znajdowanie żyły, zakałdanie dostępu- też 20 minut. A potem trzymanie maski przez cały zabieg.
Czyli w żadny, ale to w żadnym momencie nie dałam rady czytać ksiązki!
I miłą pracę miałam rzadko. Bardzo rzadko. Bo nawet jak znieczulenia szły spokojnie, to odbywała się awantura z chirurgami/ rodzicami/intrumentariuszkami/itp, itd. Niedobór środków w stosunku do potrzeb, zawsze rodzi konflikty. Niezaleznie czy chodzi o czas lekarza, wolną salę, czy środki dezynfekcyjne.
Więc stawiam sprawę jasno- to nie jest spokojna praca. Branie odpowiedzialności za czyjeś życie kilka razy dziennie, niezależnie od tego, jak wygląda z boku- nie jest spokojne!
Jest jedna rzecz, którą anestezjologia, bo już nie intensywna terapia, kusi- brak papierów! To znaczy oczywiście wypełnia się kartę znieczulenia i zleca leki. Ale to naprawdę nic, w porównaniu z prowadzeniem dokumentacji oddziałowej pacjenta :)