poniedziałek, 24 grudnia 2012

Spokojnych Świąt!

Wczoraj dzwoniłam z życzeniami do kolegi z anestezjologii. Był na dyżurze. Będzie też jutro, w czwartek i w Nowy Rok....
A mój Oddział jest zamknięty  z okazji przerwy Świątecznej (kontrakt dawno wyrobiony, decyzja dyrektora), więc jestem na przymusowym urlopie (nie żebym narzekała)...

Dla mnie to był rok przełomowych decyzji. Zmiana specjalizacji, zmiana pracy i kupno mieszkania. Na razie bilans chyba na plus. Czasu ciągle na coś brakuje, ale nie pamiętam kiedy ostatnio stres zaciskał mi pętlę na żołądku. No i poznałam nowych świetnych ludzi. A głównie szefów.
Moja szefowa za szpitala jest... bardzo wyrozumiała. Wie, co to znaczy małe dziecko w domu (sama ma wnuki w wieku Nowego). Wie, że w trakcie specjalizacji trzeba robić staże ( jej dzieci są rezydentami). No i po prostu docenia to, że jestem i że mi się chce.
Mój szef z akademii jest....idealny. Nie tylko daje zadania, ale wcześniej motywację (pieniądze) oraz środki (możliwości szkoleń). I chociaż na razie uczę baaardzo nudnego przedmiotu, to wiem , że jest to przejściowe i ponadto robię to z przyjemnością, bo mnie szef o to poprosił! A to sztuka- tak pokierwaćpracownikiem, żeby z uśmiechem robił coś, czego nie lubi.
Moja szefowa z prywatnego gabinetu jest...ludzka. Ufa mi w sposób nie do opisania. Słucha moich sugestii i próśb. Inwestuje we mnie i traktuje jak partnera, a nie jak pracownika.

Nie wiem jak długo taka "szefowa idylla" będzie trwała. Ze swojej strony staram się nie nadwyrężać ich zaufania i trzymać poziom.

Mieszkanie się remontuje, a ja przy każdym rachunku tłumaczę Panu Mężowi, żeby przerzucił się na wykończeniówkę. Albo na stolarstwo na wymiar... Ale Pan Mąż, choć zdolny w wielu dziedzianach, jakoś przekonać się nie chce. Dzięki temu czekamy na rekrutacje, które mają się zacząć w nowym roku, a Nowy korzysta z tatowej opieki.  A taka jest o wiele fajniejsza od babciowej czy nianiowej, bo tato wiadomo....

Wszystkim czytaczom stałym i przygodnym życzę

Wesołych, zdrowych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia!

poniedziałek, 3 grudnia 2012

zachciało mi się medycyny

W poprzednim poście pomstowałam na system.
Bo to nie jest normalne, żeby działy się takie rzeczy jak te.


Teraz będzie o moich przygodach z estetyczną (może lepiej byłoby usługami medycyny estetycznej?).
Im dłużej w tym siedzę i paradoksalnie, im jestem lepsza,  tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to nie jest sposób na całe życie. Medycyny mi brakuje po prostu...
Jakiś czas temu w gabinecie zjawiła się pacjentka. W dzieciństwie przeszła chorobę, która pozostawiła trwały ślad- dużą asymetrię twarzy. Po prostu mięśnie po jednej stronie są znacznie słabsze od odpowiedników po drugiej stronie.  Z wiekiem, kiedy dołączyła do tego grawitacja, pacjentka wyglądała coraz gorzej.
Kiedy do mnie trafiła ucieszyłam się ogromnie- wreszcie medycyna! wreszcie moje umiejętności i wiedza będą mogły pomóc komuś choremu! Po rozmowie okazało się, że pani nie ma pieniędzy na obmyślone przeze mnie zabiegi. Było mi tak strasznie przykro. Myśl o tym, że mogę jej pomóc, nie dawała spokoju.
Sprawę opowiedziałam mojej szefowej i wymyśliłyśmy co następuje: ja zrzekam się wynagrodzenia, ona ze swojej strony także, usługa jest typowo lekarska więc nie trzeba płacić vat- wyszło, że pacjentka zapłaci tylko za preparaty. Po  namyśle oddzwoniła, że da radę.
Spotkałam się z nią 3 razy i zrobiłam toksynę, wypełniacz, nici...
Efekt?
Rewelacyjny!
Duża asymetria, widoczna na pierwszy rzut oka zmniejszyła się tak, że trzeba było się mocno przyjrzeć, żeby dostrzec, co jest nie tak z rysami tej pani. Ona zadowolona, uśmiechnięta, dziękująca.
Dwa tygodnie później dzwoni:
-Halo, czy to Młoda Lekarka?
-Tak, w czym mogę pomóc?
-Chciałam zgłosić reklamację i dostać pieniądze
-A co się stało? Coś się zmieniło od czasu ostatniego zabiegu?
-Nie, jest jak było, ale córka powiedziała, że jak się uśmiechnę to lewy kącik unosi się odrobinę bardziej niż prawy...


Dobrze, że miałam zdjęcia sprzed zabiegu, kiedy to każdy z kącików "żył własnym życiem".



niedziela, 18 listopada 2012

góry i doliny

Nie tak dawno temu, nie tak daleko od Wielkiego Miasta zdarzyło sie coś niesamowitego.
Mianowicie jest u nas w kraju grupa ludzi totalnie zajawionych na nauczanie. Zjechali się z praktycznie wszystkich akademii medycznych w kraju, żeby utworzyć polaskie towarzystwo "nowej, super świetnej" metody nauczania studentów. Pojechałam i ja. Do końca nie było wiadomo kto sie pojawi, poświęcając wolny czas i pieniądze na benzynę. I wiecie co? Przyjechało mnóstwo ludzi. Z własnej woli chcą się dokształacać w dydaktyce. Chcą być lepszymi nie tylko lekarzami, ale też nauczycielami. Serce rośnie!

Poza tym jestem teraz na stażu w poradni chirurgicznej. I tu ręce opadają.
Starszy pan, skierowany przez rodzinnego z rozpoznaniem "modzel palca stopy". Modzel okazuje się być lekko zaniedbanym odciskiem. Pedicure leczniczy zajmuje chirurgowi 30 minut. A wystarczyłaby wcześniejsza pielęgnacja stóp i ewentualnie jakiś acerin.
Poza tym pacjentka po porażeniu nerwu twarzowego, która na operację estetyczną czeka 8 lat! Zaliczając po drodze depresję z próbą samobójczą w tle.
No i młody chłopak  z wodobrzuszem, który od miesięcy chodzi od Annasza do Kajfasza żeby się zdiagnozować.
I chory psychicznie pan, twierdzący, że to nie przepuklinę ma w pachwinie tylko  kawałek żebra i głośno domaga się usunięcia.
I pan, któremu usunięto żuchwę i teraz nie ma jak go żywić (sonda spowodowała odleżynę), a termin założenia  PEG ma na luty...

Podziwiam siłę psychiczną lekarza w poradni....

środa, 7 listopada 2012

Smutni ludzie

Dziś rano, biegnąc na zajęcia ze studentami, napotkałam taki oto obrazek:
Grupa młodych ludzi, poprzebieranych w bardzo kolorowe i dziwaczne stroje tańczyła na placu przed bydynkiem uniwersytetu. W ten szary dzien wyglądali aż nierealnie. Tańczyli do przeboju Gangnam Style i nagrywali to na kamerę. Generalnie wygłupiali się strasznie i widać było ,że mają ogromną z tego przyjemność.
Ja zatrzymałam się zdumiona i po chwili nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Stałam tam, patrząc, uśmiechając się i żałując, że muszę iść. A mijali nas ludzie ze zwieszonymi głowami, ponurymi minami, wyraźnie źli, że ktoś zajął im plac, przez który przechodzą codziennie śpiesząc sie do pracy.  Zrobiło mi się przykro- jacy jesteśmy szarzy i smutni, że nawet coś takiego kolorowego i wesołego nie wywołuje uśmiechu, a tylko wyraz złości/pogardy.
Po chwili tancerze skończyli i kiedy ruszyłam się, żeby przejść ruszyli w moją stronę radośnie pozdrawiając
- hi professor! How are you! Nice to see you!- to byli moi studenci sprzed kilku lat!
Fajnie było zobaczyć grupę radosnych i kolorowych ludzi ;-)

Aktualnie stażuję w oddziale chorób wewnętrznych i sporo się uczę, trochę sobie przypominam. Oczywiście "konsultuję" dermatologicznie pacjentów, czyli zachowujęczujność względem skóry. Jak na razie moje sugestie, że można by poprosić dermatologa na konsulatację, są trafione :)

sobota, 13 października 2012

Zaburzenia tożsamości

Sama nie wiem...
Nie pisałam długo, bo po pierwsze moje życie zawodowe jest dość nudne, a po drugie wiele było zawirowań w życiu osobistym.
Pan Mąż padł ofiarą kryzysu. Właściwie jego pracodawca, ale efekt ten sam- stracił pracę i został kogutem domowym. Nowy się cieszy, bo Pan Mąż jest bardzo pozytywnie nastawiony nawet do najdzikszych zabaw.
A ja nie dojeżdżam już do Mniejszego Miasta, bo mam staż w Swoim Mieście. Popołudniami pacjentki estetyczne (stanowczo za mało, jak na naszą obecną sytuację finansową, niestety) i studenci. Ostatnio miałam zajęcia z dróg oddechowych :)
Tak właściwie, to ciągle czuję się anestezjologiem. Mówię "u nas w szpitalu", myśląc o poprzednim miejscu pracy. Myślę "nasi" widąc karetkę...
Czekam kiedy poczuję się dermatologiem!
W międzyczasie odbyło się wielkie coroczne spotkanie dermatologów. Była tam firma sprzedająca dermoskopy (urządzenia do oglądania zmian skórnych w powiększeniu). Spytałam pani obsługującej:
-który dermoskop poleciłaby Pani takiemu początkującemu dermatologowi?
-hm, na początek to najlepiej ten: ma spolaryzowne światło, dobre powiększenie, nie wymaga imersji, bateria starcza na tydzień, etui w zestawie,  parzy kawę, drukuje rozpoznanie i ma bezpośrednie łącze z amerykańskim satelitą szpiegowskim...
-ooo, to coś dla mnie! -ucieszyłam się- ile kosztuje?
- dziś mamy promocję- jedyne 4500zł!!!!

Myślę, że pani do dziś wspomina doktorkę, co ją kawą popluła...

P.S. Dwóch pensji nie starczy na ten cud

wtorek, 11 września 2012

Ortopedzi

Praca anestezjologa ma to do siebie, że bardzo blisko pracuje się z innymi specjalizacjami. Oczywiście zabiegowymi. Jak już pisałam, swego czasu spędziłam trochę życia na sali ortopedycznej. Teraz mi się zebrało na wspominki, bo niedługo idę z Nowym do ortopedy właśnie.

Lubiłam pracować z ortopedami bo:
-mieli do siebie dystans ( kilka ulubinych powiedzonek : "nikt Ci tyle szczęścia nie da, co dziecięcy ortopeda", "ortopeda musi być tak silny jak niedźwiedź i choć w połowie tak mądry", "ortopedzi znają antybiotki od A od Z- augumentin i zinacef")
-nie naciągali wskazań do zabiegów (w ortopedii zabieg operacyjny jest najczęściej naprawdę ostatecznością)
-uwielbiałam ten błysk w oczach, kiedy wyciągali kolejne buczące narzędzia, śrubki, piłki i udarki
-gipsowanie...toż to sztuka! co lekarz, to inne podejście: jeden gładził, inny głaskał, inny jeszcze uciskał, a wszytsko po to żeby gips leżał perfekcyjnie...A wcześniej myślałam głupia, że gips to gips...
-najczęściej realistycznei oceniali czas pozostały do końca zabiegu, co znacznie ułatwiało mi pracę.
Oczywiście nie było tylko różowo. Zdarzały się kwiatki, jak na przykład ten:
Dyżur. Dzwoni ortopeda znany ze swego zamiłowania do zdobywania doświadczenia w artroskopii kolana.
-Młoda Lekarko będziemy robić kolano
-Och, naprawdę?A co się stało, że na dyżurze?
-Wiesz, pilna sprawa-URAZ....
-Ok, oczywiście, skoro pilne, to wciśniemy między skręcone jajko, a wyrostek. W końcu kto powiedział, że mam spać na dyżurze.
Przychodzi (!) pacjentka. Z wywiadu dowiaduję się, że:
1.Choruje na tarczycę, ale "przypadkiem"ma ze sobą świeże wyniki badań/konsultację itp.
2.Uraz był 2 tygodnie temu
3.Wczoraj była w prywatnym gabinecie ww ortopedy...
Wtedy czułam, że ktoś robi mnie w jajo.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Bliższy kontakt z ludźmi...

W anestezjologii pracowało się w pewnym zakresie w cieplarnianych warunkach. Mały człowiek wchodził do pokoju przygotowawczego i jedyne o czym musiałam myśleć, to jak sprawić, żeby się nie denerwował, a potem oczywiście jak go uśpić i obudzic bezpiecznie.
Tu, na dermatologii, jest inaczej. Z pacjentami trzeba rozmawiać, ważna jest ich sytuacja rodzinna, finansowa, stan psychiczny itd. To wszystko przecież wpływa na proces leczenia. A ja nie mam jeszcze grubej skóry i czasem naszych pacjentów po prostu mi okropnie żal. Nie, że ma owrzodzenie, czy łuszczycę. Ale że np. ma 3 dzieci, męża pijaka i pracodawcę, który przy okazji każdego pobytu w szpitalu grozi, że zwolni...
Czasem muszę się powstrzymywać od komentarzy, bo co na przykład winna jest siostra, kiedy opowiada nam o swoim bracie, a naszym pacjencie. Choruje on na przewlekłą chorobę skory, a przy okazji ma schzofrenię i jest alkoholikiem. Zaniedbuje się totalnie i raz na kilka miesięcy wpada do szpitala żeby zdjąć z niego skorupę brudu i robali (!).
Czy inny pacjent- waży jakieś 200 kg, ma kilkoro dzieci i od lat pozostaje na utrzymaniu żony. Ona pracuje, dba o dzieci i dom, a on siedzi na kanapie i konsumuje ( choć, sądząc po ilości dzieci, jakiś rodzaj aktywności jednak utrzymuje).
No i na koniec spostrzeżenie- wbrew oczekiwaniom nie przeszkadza mi oglądanie zmian na skórze (potocznie: parchów). Przeszkadza mi brud i smród pacjentów. Wiedzą, że idą do szpitala, ale się nie myją. A kiedy już są na oddziale, myć się muszą, bo pielęgniarki tego pilnują, ale na przykład nie zmieniają bielizny. Narzekałam kiedyś na nastolatków, ale biorąc pod uwagę jaki przykład dają im dorośli....

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Pielęgniarki

W anestezji istnieje specyficzny rodzaj współpracy lekarza z pielęgniarkami. Tam naprawdę jest "zespół", w którym role momentami przenikają się, komunikacja jest najważniejsza, a zgranie pozwala obu osobom pracować szybciej i bardziej efektywnie. Przede wszystkim nie ma zleceń pisanych. Mówię, co pielęgniarka ma zrobić, jaki lek podać, a nie piszę zlecenie. Czyli poziom zaufania wzajemnego sięga szczytów. Ona ufa, że ja naprawdę wiem, co mówię, a ja ufam, że ona zrobiła to, o co ją poprosiłam. Poza tym, u doświadczonych pielęgniarek wiele rzeczy dzieje się samo. Tzn. nie czekają na zlecenie. Nie dotyczy to oczywiście podawania leków (tu musi być moja wyraźna prośba, albo robię coś sama), ale innych spraw, jak założenie wenflona, czy przygotowanie narzędzi czy leków. Przykład- w czasie usypiania mówię: tu musimy założyć cewnik do pęcherza. Kilka minut później, kiedy pacjent już śpi,a ja podchodzę do strefy wiadomej, czeka już na mnie gotowy zestaw do cewnikowania. Tak było ze wszystkim- padało hasło "musimy", "trzeba będzie" i czekało na mnie wszystko przygotowane. Każda minuta była cenna. Tym bardziej, że kiedy ja, między zabiegami, przeglądałam dokumentację kolejnego pacjenta, pielęgniarka musiała poukładać "naszą" strefę na sali, przygotować kroplówki, rozpuścić leki. Nie znałam innego rodzaju współpracy i tu, na dermatologii, zderzyłam się ze ścianą. Uczciwie rzecz biorąc, praca pielęgniarki jest na takim oddziale naprawdę lekka. Mało jest obłożnie chorych i leżących pacjentów, znakomita większość jest samoobsługowa. Łącznie ze smarowaniem mazidłami- niektórym trzeba czasem posmarować plecy, innym zmienić opatrunek. Generalnie jest luz. Ale paniom wydaje się, że są ciężko przepracowane! Jedna ma pod opieką 6 pacjentów (to bardzo mało jak na nasze realia) i narzekają! Wszystkie panie na tym oddziale są już od dawna i chyba zapomniały jak może wyglądać ciężka praca pielęgniarki. Skutkuje to dziwnymi sytuacjami. Na przykład:
Pacjent, mocno posunięty wiekiem, przewlekle cewnikowany. Przy przyjęciu dowiaduję się, że ostatnią wymanię cewnika miał 6 tygodni temu. Mówię do pań (trzecch!), że "za pół godziny, kiedy zwolni się gabinet zabiegowy, zmienię panu cewnik. Proszę o przygotowanie wszystkiego, co potrzebne". Kiedy przychodzę za pół godzinym słyszę, że "w tamtej szafie po lewej wszystko jest, tylko sobie doktorka powybiera co chce" A na hasło, że potrzebuję kogoś do pomocy (naprawdę na serio biorę warunek zachowania maksymalnie możliwej sterylności) usłyszałam, że "takich fanaberi to jeszcze tu nie było". Inna sytuacja to ta, gdzie na moją prośbę o monitorowanie ciśnienia 2xdziennie u pacjenta usłyszałam "tegu tu się nie praktykuje". Wiem, że na razie mam kłopot z komunikacją i pracuję nad tym.  Ale tęsknię za "moimi" dziewczynami, które słyszały zanim powiedziałam i przewidywały zanim pomyślałam...

piątek, 20 lipca 2012

Spełnienie marzenia???

Gabinet medycyny estetycznej. Na rynku od kilku lat. Renoma, pacjenci, zarobki. A w nim ja! Wreszcie mam gabinet, w  którym siedzę za biurkiem. Pacjenci czekając na wizytę u mnie, siedzą na skórzanej kanapie popijając kawę z dobrego ekspresu...

Stare, małe auto z twardym zawieszeniem. Nie ma miejsca na kubek na kawę. A kawa by się przydała. Szczególnie rano, kiedy wsiadam o 6 i jadę przez 1,5 godziny walcząc ze snem. A popołudniu przydałby się zimny napój, kiedy stoję w korku na rozgrzanej ulicy. Przez 2,5 godziny. I cały czas się zamartwiam, czy zdąże do gabinetu z kanapą...

Wygodne łóżko. W nim młoda kobieta z bezwględnym zakazem wstawania. Każdy niepotrzebny ruch może zagrozić jej wyczekanej ciąży. Dużo śpi, a kiedy nie śpi, to myśli. Myśli o swoim gabinecie, ktory stworzyła ogromnym wysiłkiem i wyrzeczeniem. W który wsadziła mnóstwo pracy i serca. Z ktorego żyje. W którym, za jej biurkiem, siada 3 razy w tygodniu inna lekarka i przyjmuje jej pacjentki ze skórzanej kanapy...

piątek, 13 lipca 2012

Wyleczymy...

Codziennie rano będzie Pani smarowała to miejsce kremem X, co najmniej przez minutę okrężnym ruchem. Potem trzeba umyć i nałożyć maść Y. Ona może brudzić ubranie, więc proszę przyklejać plasterek. W każdej wolnej chwili, trzeba plasterek odklejać, żeby zapewnić dopływ powietrza. W środku dnia trzeba powtórzyć smarowanie i masowanie kremem X, też przez minutę. Potem umyć. A wieczorem na sam środek zmiany nałożyć płyn Z i trzymać dwie godziny. Potem zmyć, nałożyć krem Q i można iśc spać. Jeśli będzie się Pani trzymała tych zasad, to za 3 do 6 miesięcy zmiana się znacznie zmiejszy, a  może nawet zniknie...

To oczywiście lekka ironia w kwestii zaleceń leczenia dermatologicnzego. Prawdą jest, że jest ono wyjątkowo niewygodne i upierdliwe. Czasem myślę, że niewykonalne dla osoby prowadzącej tzw normalne życie. Konkluzja- pacjent stosuje się do zaleceń wyjątkowo rzadko. Zmiana nie znika, ale pretensje można mieć tylko do siebie...

piątek, 6 lipca 2012

oczekiwanie

W nowej pracy ciągle towarzyszy mi jakiś wewnętrzny lęk. Takie niesprecyzwane uczucie, że za chwilę coś się wydarzy...
W pierwszy i drugi dzień biegałam z dyżurki na oddział jak kot z pęcherzem, aż pielęgniarki spytały
-Czemu Młoda Lekarko tak tu co chwilę zaglądasz?
- No, w razie jakbym była potrzebna
-W takim wypadku zadzwonimy, a poza tym wszystko zrobione, zlecenia wydane- nie jesteś tu nam potrzebna...

Teraz już wiem, że to uczucie, to poczucie winy, że nie zasuwam. Że jem śniadanie, że czytam książkę do dermatologii...W PRACY!

P.S. patrzę na te zmniany i...nie widze różnicy. Mam nadzieję, że to jak z USG- kiedyś zobaczę to, co widzą inni, bardziej doświadczeni koledzy.

niedziela, 24 czerwca 2012

Obiegówka

To nie tak łatwo zacząć nową pracę. Siedzę na przymusowym urlopie i załatwiam. Załatwiam milion spraw, zaczynając od opróżnienia szafki w dotychczasowej szatni, a kończąc na jeżdżeniu do komisów celem oglądania kolejnych oszustw.
W nowym szpitalu do zatrudnienia mnie podeszli metodycznie. Dostałam milon karteczek do wypełnienia i obiegówkę- świstek,na którym wymienione jest ze dwadzieścia osób, z którymi musze się spotkać. Na razie udało mi się przejść szkolenie z zakresu zarządznia jakością (15 min), wpisać się na "sort mundurowy", umówić na szkolenie BHP (3 godziny!!!) i zlokalizować biuro informatyków.
Najbardziej śmieszą mnie te całe korowody z różnymi sprawami. Rozmowa z panem od BHP.
-Wie Pan, bo ja w zeszłym roku miałam szkolenia w dwóch miejscach pracy. Może przyniosę Panu zaświadczenia i tylko szkolenie stanowiskowe bym przeszła?
-Ale jak to? Bez szkolenia Pani chce?
-Właściwie tak, bo ja je niedawno miałam.Nawet dwa.
- Ale musi Pani mieć w SZPITALU!
-No ja właściwie to miałam w szpitalu. Na uczelni i W SZPITALU.
-Nie ma takiej opcji. Musi Pani mieć U NAS w szpitalu.

Lekarza medycyny pracy nie ma. Na urlopie jest. Rozmawiam z panią pielęgniarką.
-Mam dopuszczenie do pracy jako anestezjolog ze stycznia, ważne do 2014 roku. Mogę przynieść.
-Nie nadaje się. Musi Pani mieć inne badania.
-A jakie?
-Specjalne. Dam Pani skierowania.
-Ale na jakie badania dostanę skierowania?
-Specjalne. Proszę przyjechać.
Pojechalam więc. 80 km i 1,5 godziny później
-Proszę pani, te wszystkie badania miałam robione pół roku temu. A nawet miałam ich więcej robionych, bo jako anestezjolog pracowałam w promieniowaniu jonizującym i z monitorami...
-Aha, to może pani wyciągnąć wyniki z tamtej przychodni i przyjechać z nimi do pani doktor. Może na ich podstawie da pani zaświadczenie...
Zespół ostrego w..rwu przeszedł mi w czasie 2,5(!) godzinnej jazdy z powrotem do domu.

I tak po raz kolejny sprawdzam, jak to jest być przyjmowaną do pracy.

P.S.Rozmowa z nowym dyrektorem.
-Ooo widzę, że Pani sporo zrobiła w tej anestezjologii. Kursy, szkolenia, certyfikaty, dyplomy... Czemu Pani odchodzi, skoro poświęciła Pani temu tyle czasu i pieniędzy?
Ja (w myślach)- Bo jest Pan pierwszą osobą, która to zauważyła....




niedziela, 17 czerwca 2012

Kariera przede mną

Aktualnie jestem na urlopie, bo dyrektor mojego szpitala wspaniałomyślnie zgodził się na moje wcześniejsze odejście. Dlatego jutro jadę rozmawiać z moim przyszłym dyrektorem, z nadzieją, że mnie przyjmie.
W ostatnim dniu mojej pracy jako anestezjolog siedziałam w konsultacjach. Już o tym pisałam- lubię ten gabinet, bo najczęściej mam czas pogadać z rodzicami i dziećmi. No więc w tamten piątek też gadałam. Pytałam, objaśniałam, tłumaczyłam. Usłyszałam kilkanaście razy typowe pytanie- a czy pani Młoda Lekarko, mogłaby znieczulać Pawełka, Krzysia, Lenkę?
-Niestety nie, bo już nie będe tu pracowała
-Ach, dlaczego?
-Bo będę pracowała jako dermatolog w szpitalu w Mniejszym Mieście
-Oj, jaka szkoda. Pani jest takim dobrym anestezjologiem dziecięcym....

Zastanowiło mnie to, jak łatwo zostać "dobrym". Wystarczy pogadać z pacjentem, żeby sobie pomyślał, że dobrze trafił.

Miałam też przypadek śmieszny- pierwsze zapytanie o kontakt do mnie, jako dermatologa. Mianowicie od gabinetu weszli rodzice ze śliczną dwulatką. Królewna planowana była do niewielkiego zabiegu chirurgicznego w znieczuleniu ogólnym. A rodzice przyszli popytać, bo ma rozpoznaną mastocytozę skórną i boją się zabiegu. Znieczulałam kiedyś dziecko z mastocytozą, więc coś tam po głowie się pałętało. Porozmawialiśmy. Na koniec usłyszałam pytanie, odpowiedziałam jak wyżej i...
- A czy może nam Pani podać jakiś namiar na siebie, bo my chcemy do Pani jako do dermatologa przyjść!
-Aaaaale jak to? Ja jeszcze NIE JESTEM dermatologiem. Długa droga przede mną.
-No tak, ale wie Pani o mastocytozie więcej, niż trzech dermatologów, których odwiedzaliśmy!
Oczywiście skończyło się na skierowaniu do naszych dermatologów, ale było mi miło.

Tego będzie mi brakowało w mojej dotychczasowej pracy- że praktycznie co tydzien miałam do czynienia z rzadką chorobą, z czymś niespotykanym. Sprawa jasna- ogromny szpital, najwyższy stopien referencyjności, spora ilość zabiegów. Trudni pacjenci trafiają właśnie tu. A młode lekarki mają nacisk żeby czytać, douczać się, dopytywać. Rozmawiałam  z kolegami z innych szpitali i przyznają po cichu, że u nich takiej presji na douczanie się, nie ma. Stąd chyba wynika fakt, że nigdy nie miałam problemu z przyznaniem się do niewiedzy. Czasem prosiłam rodziców o poczekani,e aż sobie sprawdzę coś w książce czy w necie, często odpowiadałam: Nigdy nie znieczulałam dziecka z chorobą X-Y-Zeta, nawet nie wiem co to jest. Zadzwonię do starszego kolegi/Szefa i spytam o odpowiedź na Państwa pytanie.
Dla kontry- mam kolegę, który pracuje w szpitalu powiatowym. Świetny facet, ale orłem i sokołem to on nigdy nie był (ja też nie, gwoli ścisłości). A teraz? Toż to jest PAN DOKTOR pełną gębą. Ważny i mądry, jak nie wiem co. Rozmawialiśmy kiedyś o pacjentach i opowiadałam mu o czytaniu przy rodzicach, strony poświęconej chorobie ich dziecka. Że było śmiesznie, bo tato nie widząc monitora, nawigował mnie, gdzie mam szukać pewnej informacji. A kolega na to:
-Ja tam bym ich odesłał i kazał przyjść później, jak już poczytam. Żeby nie wiedzieli, że nie wiem. Bo by mnie przestali szanować....

czwartek, 31 maja 2012

dzień jak codzień

Na pierwszy rzut był dziś 7-dniowy noworodek z przepukliną przeponową. Przyjechał z intensywnej noworodkowej na wlewie z presorów i wentylowany respiratorem, bo nie dało się wentylować go ręcznie.
Na sali miałam pomoc specjalisty, który jednoczesnie znieczulał na sali obok i pilnował jeszcze jednego niespecjalisty. Czyli przychodził kiedy tylko mógł.  Dziecko było zaintubowane przez usta- trzeba rurę przez nos włożyć. Nie robiłam tego od 1,5 roku, a w tym przypadku nie mogliśmy sobie pozwolić na zbędną zwłokę. Więc ja pobiegłam na intensywną po respirator, bo te nasze, blokowe, nie dają rady w takich przypadkach, a kolega wymieniłą rurkę. Chirurdzy zaczęli, ale dziecko prowadziło się bardzo źle. Niestety panowie za zasłonką uznali, że jest to doskonała okazja edukacyjna i łatę wszywał młody i niedoświadczony chirurg. A ja umierałam co minutę. No może co kilka. Dziecko nie trzymało ciśnienia, nie dało sie go wentylować.  Wyniki kolejnych gazometrii tylko potwierdzały pogarszający się stan dziecka. Na intensywną zawiozłam go w bardzo kiepskiej formie. Mam nadzieję, że moi mądrzy koledzy coś wymyślą...

Później zakładanie PEGa dziecku, którego historia choroby nie mieści się do kilku teczek. A ma niecałe 3 lata. Wielowadzie. Ostatnia próba zakładania PEG- nieudana. W wywiadzie temperatura podczas ostatniego znieczulenia, więc postanowiłam zaintubować go w gazach. Udało się, a potem chirurg bardzo sprawnie włożył gastroskop. Widzimy światełko przez powłoki. Nacięcie skóry i igła jest w żołądku. Później tylko przeciągnąć nitkę, PEG przez buzię do żołądka i sprawdzenie. W czasie sprawdzenia wtłoczono dużo gazu. Na tyle dużo, że pojawiły się  problemy z wentylacją. A gaz przeszedł już do jelit i wypompować się nie da. Podobnie było poprzednim razem. Wtedy dali za dużo gazu za wcześnie. Tymczasem muszę go budzić. Z sercem na ramieniu, czy da radę oddychać z takim rozdętym brzuchem. Dał! Pojechaliśmy  na pooperacyjny.

Ostatnia była mała rezolutna dziewczynka. Pięć lat i białaczka od trzech. Po dwóch przeszczepach szpiku. Na mój widok spytała, czy będziemy ją "dźgać". Na odpowiedź, że oczywiście nie, poprosiła o naklejki. Dostała. Przy okazji trochę "leku na odwagę". Już na stole pytała o wszystkie nasze monitory, a potem spytała "a kto będzie trzymał mnie za rączkę?". Kiedy Młoda Pielęgniarka trzymając ją za rączkę, podawała lek usypiający, dziewczynka poprosiła mnie "pogłaskaj mnie po głowie"...Jedną ręką głaskałam, drugą trzymałam maskę, a  łzy ciekły po policzkach. Znieczulałam ją do usunięcia wejścia centralnego. I do pobrania szpiku. Kontrolnego. Bo wygląda na to, że jest zdrowa!

Dzisiejszy dzień kosztował mnie mnóstwo nerwów. Jeśli dobrze pójdzie, to był to jeden z ostatnich takich dni...

środa, 23 maja 2012

Derma yt ys

Wybór się dokonał. A właściwie ja dokonałam. Czy słusznie- pewnie będe w stanie ocenić to w wieku 67 lat odchodząc na emeryturę...
Czemu tak, a nie inaczej? Do końca nie wiem. Rozważylam wszystkie za i przeciw. Było bardzo ciężko, bo są to sprawy nieporównywalne.
Dołączę po prostu do ogromnej ilości ludzi, którzy pracują dla pieniędzy i tyle.

Mam nadzieję, że odnajdę swoje miejsce w zupełnie odmiennej dziedzinie i, że uda mi się wreszcie zbalansować życie rodzinne z zawodowym. I, że będę miała czas wolny. I, że się wyśpię.

A tymczasem sporo spraw do załatwienia. Złożyć wymówienie.  Złożyć podanie o pracę. Kupić ekonomiczne auto, bo będę dojeżdżać 80 km codziennie. Dogadać opiekę nad Nowym. I...zacząć czytać jakiś podręcznik do dermatologii, żeby nie wyjść na totalną idiotkę...

niedziela, 6 maja 2012

Jak Ci źle, to sobie zmień

Zawsze to powtarzałam każdemu, kto narzekał na swoją pracę, pieniądze, życie osobiste.

Ja narzekałam na dużą ilośc pracy. Na mało czasu dla dziecka. Na duży stres. Na walenie głową w mur w sprawie doktoratu. Na brak możliwości rozwoju inny, niż niż za swoje własne pieniądze. Na wieczne niedocenienie. Na brak staży, na wizję wejścia na dyżury na IT bez odpowiedniego przeszkolenia...Na wiele rzeczy narzekałam.

No to zmieniłam- dostałam się na rezydenturę z dermatologii...

I jestem w meeeega kropce. Bo anestezjologia była wyborem z miłości. Ale wybierała bezdzietna singielka, której pasją była praca.
A teraz jestem mamą, która skręca się wewnętrznie na wizję powrotu na dyżury.

Mam kilka dni na decyzję. Warunkiem rozpoczęcia specjalizacji z dermatologii jest zamknięcie aktualnej (czyli one way ticket)

wtorek, 1 maja 2012

Motocykl(iści)

Dziś z Panem Mężem wybraliśmy się na przejażdżkę motocyklową. Pogoda piękna, więc pretekstem były sławne lody. Nowy odwiedził Dziadków, których nie widział od kilku dni.

A my wyjechaliśmy. To znaczy łatwo nie było, bo najpierw okazało się, że mój kask, jako długo nieużywany, gdzieś wsiąkł. Poźniej nie mogłam znaleźć rękawic. W końcu udało się skompletować akcesoria i wyjechaliśmy. Spotkalismy po drodze mnóstwo innych motocyklistów (gwoli ścisłości- ja nie jestem motocyklista, tylko "plecak"). Jest kilka typów dość gęsto reprezentowanych na naszych trasach.
Spełnione marzenia- pan w okolicy 50tki. Ma juz zakład pogrzebowy, dom, samochód, dzieci, psa i wydatny brzuch. Wreszcie kupuje sobie motocykl. Najczęściej nowy i błyszczący. Obwiesza go frędzlami, nitami, i króliczymi ogonkami. Sam, niezależnie od pogody, występuje w pełnym motocyklowym rynsztunku. Kurtka, spodnie- obowiązkowo skórzane, często z frędzlami. Jako plecak siedzi jego żona. Ubrana równie stylowo. Na wszystko reaguje krzywym uśmiechem, bo przecież jeśli puści męża samego, to na pewno ją wymieni na jakiś bardziej lubiący motocyle model. Charakterystyczne jest to, że z reguły jeżdżą reprezentacyjnie- czyli powoli, z wieloma przystankami.
Mam motora- chłopak ok 20-30 lat. Kupił motocykl ze szrotu. Zapłacił 2tys. Motocykl wygląda jak siedem nieszczęść, ale ma podgiętą tablicę. Że niby szybko jeździ. Tak naprawdę chowa się przed policją, bo nie ma kasy na ubezpieczenie. Ubrany specyficznie. Kask to skorupa ze styropianu, na nowo pomalowana, albo nie. Do tego koszulka z krótkim rękawem, krótkie, łopoczące na wietrze spodenki (wymienne na dresy), i obowiązkowo klapki kubota. Jeździ jakby się minął z rozumem. Rzadko ma pasażerkę. Zapewne dlatego, że wszystkie laski zostały już zajęte przez
Jest moto jest lans- motocykl nieco droższy, najczęściej bzyk (ścigacz). Ubranie, to skórzany kombinezon z lumpeksu w kolorach z lat 80tych. Dziewczyna na skrawku siodełka za nim, to blondynka w kasku lub bez. Krótka kurteczka z błyszczącego materiału, mocno podnosząca się do góry, ukazująca plecy od kości krzyżowej aż do nerek. Krótka spódniczka, szpilki i ...torebeczka pod pachą. Widok niezapomniany.

Macie jakieś inne typy?

wtorek, 10 kwietnia 2012

Telefon

Koleżanka wysłała mi kiedyś mmsa- na zdjęciu była wypadnięta gałka oczna.
Kolega pokazywał zdjecie RTG z baaardzo dziwnym przedmiotem w odbytnicy pacjenta.
Koleżanka ma zdjęcie potworniaka usuniętego z pacjenta.
Aż strach się bać, jakie zdjęcia w telefonie ma np. urolog...

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

jeden z takich dni

Dzwoni budzik, przyciskasz drzemkę- normalna sprawa. Kiedy otwierasz oczy okazuje się, że jakimś sposobem wyłączyłaś budzenie i już jesteś "prawie że" spóźniona do pracy. Biegniesz do łazienki, ręcznik wpada do wody, kosmetyki umykają spod rąk i chowają się pod szafki. Mąż przynosi Ci kawę tylko po to, żebyś mogła ją rozlać, zanim weźmiesz pierwszy łyk. Kolejne trzy pary rajstop ze świeżo zrbionym oczkiem, lądują w koszu.  Wybiegasz z domu, wracasz- auto lepiej otwiera się z kluczykiem. Dojeżdżasz do pracy. Tam okazuje się, że kilkukrotne zgłoszenie, że musisz dziś wyjść wcześniej, znowu komuś umknęło. Szef, w nagrodę za spóźnienie, daje Ci na salę stażystę. Prosta sala- migdałkowo-uszna. Pierwszy pacjent- tłumaczysz stażyście, jak bardzo trzeba być uważnym przy oklejaniu rurki. Bo czasem, jak się to źle zrobi, to rozwórka laryngologów lubi przygiąć rurkę i są kłopoty z wentylacją...o właśnie takie. Nic to, jakoś sobie radzisz. Następne dziecko. Zabieg ok. Budzicie. Masz nadzieję, że fatum przełamane. Może byłoby-gdyby nie krew w rurce...Odsysanie? Jasne, szkoda, że ssak nie działa. W końcu udaje się opanować sytuację i znaleźć kogoś na zastępstwo. Jedziesz na wykład nad którym siedziałaś do drugiej w nocy. Na miejscu pusta sala. Jak to nie wiedziałaś, że spotkanie odwołane? No tak, maila ostatni raz sprawdziłaś o 10tej rano poprzedniego dnia. Masz przynajmniej chwilę, żeby odpocząć i zjeść. Niestety okazuje się, że zapomniałaś portfela. Jedziesz do następnej pracy, bo masz umówioną pacjentkę. Na 18.00. Za pięć szósta, kiedy właśnie parkujesz, dostajesz telefon, że pani odwołała...

czwartek, 15 marca 2012

straciłam jakiś rok życia

Trzy dni temu znieczulałam cięzkie dziecko. Tomek ma 7 lat i bardzo zaawansowaną postać mózgowgo porażenia dziecięcego. Waży jakieś 12kg i to z pełnym pampersem. Zniekształcony nie do opisania, do tego padaczka lekooporna, co oznacza, że jego małe powykręcane ciałko kilkanaście razy na dobę pręży się w napadzie drgawek. Podczas rehabilitacji złamano mu udo. Sprawa dość powszechna- Tomek ma osteoporozę.
Ortopedzi postanowi udo naprawić metodą tradycyjną- otwarice i zagwoździowanie prętem Rusha. No, a ja miałam go do tego znieczulić. Tu w grę wchodziło tylko ogólne. Intubacja była trudna. Nieanatomiczne ułożenie głowy, brak pełnego rozwarcia ust- udało mi się za trzecią próbą. Dziecko uśpione, drogi oddechowe zabezpieczone. W uesgie świetnie widać nerw udowy, więc zablokowałam (wydawało się, że trzymał, w sprawie ewentualnych wątpliwości natury profesjonalnej- cięcie było nisko na udzie).Sonda do żołądka ciach prach, cewnik do pęcherza i można zaczynać. Ortopedzi uwinęli się bardzo sprawnie i oto obwieszczają, że zbliżają się do końca. Jeszcze 3 szwy i koniec. Więc ja zabieram sie za budzenie. Zakręcam smrodogazy, podaję leki odwracające zwiotczenie. Odklejam plastry i widzę, że brakuje dwóch zębów. Mleczaki- trzymały się  siłą woli, bo niczym innym. No, ale skoro nie m ich w dziąśle, to musza gdzieś być...Zapuszczam gaz i szukam. Znajduję jeden i szukam dalej. Cała jama ustna  przeszukana, pomimo niesprzyjających warunków. Nie ma. Po chwili wahania- budzimy. Kiedyś w końcu trzeba. Po wyjęciu rury Tomek oddycha słabo ( nie, żebym spodziewała się czegoś innego). Wieziemy go na oddział pooperacyjny, gdzie zostaje do rana następnego dnia.Tam jego stan stopniowo się poprawia. Oddycha ładnie (jak na niego). Na  wszelki wypadek zleciłam mu prześwietlenie klatki piersiowej.
Dziś rano zadzwonił do mnie ortopeda i mówi, że z tym zdjęciem to coś nie tak...Pacjent kliniczne ok. Na tyle, że chcą go do domu wypisać jutro.No ale może bym sobie na zdjęcie popatrzyła. No to patrzę, a tam...ZĄB! Albo coś, co cieniuje jak ząb. I to dokładnie w miejscu gdzie rozdziela się tchawica. Moje życie zawodowe przesuwa mi się przed oczami. Wgłowie pulsuje jedna myśl: jak to się mogło stać???
Na szczęście starszy kolega radzi mi: najpierw poproś mądrego radiologa o opinię, bo zdjecie jest bardzo kiepskiej jakości. Niestety najlepszy radiolog, jakiego znam "nie wyklucza", że to może być ząb. Tym bardziej, że to prawe płuco mniej echogeniczne od lewego jest...Nic, to robimy tomografię. Biegnę obejrzeć pacjenta. Hm..żadnych cech kłopotów z oddychaniem. Szmer pęcherzykowy symetryczny. Mama zeznaje, że jak na niego, to jest w doskonałej formie. No i myślę sobie, że gdyby taki brudny ząb wpadł do oskrzela, to po trzech dniach byłoby hulające zapalenie płuc. A tu nic.
W trakcie tomografii, moje napięcie udziela się technikom i lekarzowi. Wszyscy czekamy na skany, niczym aktorzy na wyniki głosowania oskarowego.
Skany są! Tchawica czysta...oskrzela też...A ząb? Zęba brak! Nie ma go w drzewie oskrzelowym, nie ma w żołądku.
Obraz kliniczny i tomografia wykluczają obecność zęba w drogach oddechowych i z tą wersją skończyłam dziś pracę. Choć przez chwilę było gorąco. Byłby to pierwszy taki przypadek w naszym szpitalu...

czwartek, 23 lutego 2012

Poprosiłam o transfer do twardzieli, czyli na salę ortopedyczną. Spędzam tam większość dni w tygodniu i dosyć sobie chwalę.
Rozpis na dziś nie był imponujący. Do tego bardzo sprawny operator i nie minęło 2 godziny, jak przywieźli mi ostatnią pacjentkę. Z dziewczyną sprawa była dziwna. Sympatyczna siedemnastolatka do naprawy haluksa. Wczoraj wyraziła zgodę na podpajęczynówkę. Zamieniłam z nią kilka słów, zaordynowalam lek na spokój duszy. No i wyszłam do mamy, która bardzo chciała się ze mną zobaczyć.
-Pani Młoda Lekarko, bo ja wczoraj wyraziłam zgodę na znieczulenie w kręgosłup, ale ja jednak się nie zgadzam.
-Czemu? jeśli mozna wiedzieć?
-Bo to bardzo niebezpieczne jest. Lepiej niech ona śpi i nie słyszy.
-Spać będzie, a znieczulenie jest bezpieczniejsze od ogólnego
-No to nie wiem. Bo wie pani, ja się nie znam. Jakie jest najlepsze?
-W tym przypadku podpajęczynówkowe
-A jakie dałaby pani swojemu dziecku?
-Właśnie takie
-A sobie?
-Też takie
-No to niech będzie ...ogólne, bo ja słyszałam , ze to podpajęczynówkowe, to niebezpieczne jest.
Skapitulowałam. Dr Google razem z dr Forum znów wygrali ze zdrowym rozsądkiem. Wiem też, że jeśli ktos ma na tyle silne zdanie, to nie ma co go przekonywać. Bo potem wyskoczenie pypcia na języku na pewno powiąże ze "znieczuleniem w kręgosłup" co będzie pożywką dla nastęnych pacjentów dr Foruma.
Więc założyłam blok podkolanowy pod kontrolą uesgie ( z pomocą kolegi, bo dla mnie to jeden z najtrudniejszych do zobaczenia nerwów) i dziewczynę zapuściłam smrodogazem usypiającym.

Pozostałedo końca pracy trzy godziny zamierzałam spędzić w dyżurce przeglądając najnowsze piśmiennictwo*. Własnie zalałam kawę, kiedy złapała mnie panie pielęgniarka koordynująca pracę bloku- Młoda Lekarko- pilna tracheostomia. Dziecko z intensywnej.
Dziecko okazało się 16-letnim chłopakiem z dystrofią Duchenne'a. Wyglądał strasznie-pokręcony jak siedem nieszczęść, waga jakieś 40 kg. Wczoraj trafił do szpitala z zapaleniem płuc i ogromną retencją dwutlenku węgla. Stan ciężki. Swoją niewielką pozostałą siłę mięśniową skutecznie zużywał na walke z rurką intubacyjną. To, oraz rokowanie (czyli praktycznie pewność, że będzie do końca życia wymagał wentylacji) zadecydowało o założeniu tracheostomii. Kiedy go przywieźli był bez kontaktu. Na wlewie z presorów ciśnienie 50/30. Chirurdzy stanęli na wysokości zadania, i schylili się, by zabieg zrobić na łóżku pacjenta. Oszczedzili nam (i jemu) wielu kłopotów i stresu. W ciagu trwającego 20 min zabiegu straciłam naprawdę dużo nerwów. W międzyczasie padło  wiele słów na temat jego rokowania, sensu leczenia itd. Ciagle zastanawiam się, czy i ile, on z tego usłyszał?

Po odwiezieniu go na intensywną, weszłam do dyżurki i dolalam mleko do mojej ledwo letniej kawy. W tym momencie wpadła pani instrumentariuszka z obłędem w oczach.
-Młoda Lekarko co robisz?
-Jestem wolna.
-No to chodź szybko na nasza salę, bo dziecko na stole już czeka 20 minut!
Okazało się, że specjalista, który tam znieczulał, jednocześnie pilnował pracy koleżanki niespecjalistki na sali obok (żeby była jasność- wymóg dyrekcji przeczący prawu i wszelkiemu zdrowemu rozsądkowi).No i ta koleżanka miała duuuży kłopot (potem się okazało, że pacjent najprawdopodobniej miał wstrząs anafilaktyczny-nie wiadomo po czym). Na całe szczęście specjalista dopiero wjechał na salę i nie zdążył swojego pacjenta znieczulić. Pobiegł do pomocy, a 10-letni chłopiec spędził 20 minut w towarzystwie przemiłej pielęgniarki anestezjologicznej, przemiłych instrumentariuszek i zniecierpliwionych chirurgów. Szkoda, że nie nagrałam filmu z mojego wejścia na salę. Jeszcze kilka minut i zapewne by mnie wyściskali. Tak skończyło się tylko na gromkich okrzykach radości na mój widok.

Po powrocie do dyżurki wylałam zimną kawę, umyłam kubek i wyszłam do domu.


*Od kilku dni czekają na mnie w szafce artykuły do przeczytania. W domu się nie da- Nowy wszystko wydziera mi z rąk ( w sensie dosłownym).

środa, 15 lutego 2012

ujrzałem pierwszy siwy włos...

Praca w estetyce ma swoje plusy- można się czasem przekonać o jakości relacji międzyludzkich.

Pacjentka na konsultacji.-40 lat, bardzo zadbana, atrakcyjna. Przeszkadzają jej kurze łapki.
-Możemy to zlikwidować toksyną botulinową- mówię, podając koszt zabiegu.
-Spytam męża- mówi ona.
Wychodzi z gabinetu i cały salon jest świadkiem tego, jak jej mąż odradza jej zabieg. Akceptuję ją bez zastrzeżeń, jest dla niego piękna, nie widzi żadnych zmarszczek. Aż serce rośnie- taki zakochany facet. Po ich wyjściu dowiaduję się, że on od kilku lat ma na boku stałe kochanki. Piszę w liczbie mnogiej, bo kiedy tylko któraś skończy 25 lat, to wymienia ją na młodszy model.

Pacjent lat 48, zadbany. Atrakcyjny, fajnie ubrany, wysportowana sylwetka. Życzy sobie kilka zabiegów, mających go gruntownie odmłodzić. Zabiegi zrobione, on zadowolony. Ja, po cichu, zastanawiam się, czemu tak atrakcyjny facet chce się odmładzać. Odpowiedź widzę za jakiś czas na ulicy. Oto idzie mój pacjent trzymając za rękę bardzo piękną i bardzo młodą dziewczynę. I to nie jest jego córka-bo ona jest od tej dziewczyny starsza...

Koleżanka pyta co mogę dla niej zrobić. Dziwię się, bo zawsze wyrażała się z pogardą na temat meycyny estetycznej. Okazało się, że mąż po 25 latach małżeństwa stwierdził, że nie ma z nią o czym rozmawiać. Dlatego postanowił rozwijać się intelektualnie z koleżanką z klasy jego syna.

wtorek, 7 lutego 2012

Głodzenie w okresie okołooperacyjnym

Generalan zasada jest taka, że przed znieczuleniem dziecko powinno być na czczo. Okazuje się, że nasze "anestezjologiczne" na czczo, zupełnie nie współgra z rodzicowym, czy chirurgicznym.
Czy Jaś jest na czczo?
Tak- mówi mama-dziś zjadł tylko kromkę z masłem i gorzką herbatkę...

Dziecko jest na czczo-mówi chirurg zgłaszając zabieg na dyżurze- przed chwilą wypił kolę i zjadł batonika. Ale tylko pół!

Dlaczego Pani nie chce znieczulić dziecka? Przecież on zjadł tylko kilka paluszków, czyli właściwie jest na czczo!

Na oddziale niemowlęcym:
-Kiedy synek (12 miesięcy) jadł ostatni raz?
-4 godziny temu- mówi mama
-Co to było?
-no pierś jadł
Znieczulamy. Wkładamy sondę do żołądka i wiemy już, że faktycznie jadł pierś....ale z kurczaka


piątek, 20 stycznia 2012

syf malaria

Od kiedy Nowy wtrącił się w nasze życi,e sprawy przyziemne, takie jak wyjście z domu, stały się o wiele trudniejsze. Logistyka, czyli poranne przewinięcie, nakarmienie, ubranie w kombinezon i zawiezienie do Dziadków- zajmuje mnóstwo czasu (oczywiście prawie codziennie zdarza się, że on w kombinezonie, ja w butach, a tu dociera do mnie jedyny w swoim rodzaju aromat...). Przez te perypetie prawie codziennie spóźniam się do pracy. Dziś też wpadłam na odprawę w ostatniej chwili i usłyszałam, że mam biec na blok, bo mam ogromny rozpis. No i faktycznie. Najpierw artroskopia, a potem...kręgosłup. Czyli młodziencza idiopatyczna skoliza do korekcji. Sam kręgosłup trwa minimum 6 godzin, więc co tam robiła jeszcze ta artoskpia? Nic to, pacjent 17 letni, z gatunku tych, co to ich boli istnienie. I zęby. I kolana. Na ból kolana mieli pomóc ortopedzi, a ja wcześniej musiałam się zmierzyć z bólem istnienia. Załatwiłam go odpowiednimi lekami i zamierzyłam się do wkładania elemeja, czyli maski krtaniowej. Tu pożałaowałam mojego planu znieczulenia. Ten chłopak chyba nigdy nie mył zębów! Nie mył też włosów. Ani reszty ciała też nie mył. O czym się boleśnie przekonałam zakładając ( oczywiście pod kontrolą usgie) blok udowy (czyli w pachwinie).
Kolejna pacjentka, lat 14, też nie przyjaźni się z mydłem. Do zabiegu przyszła po prostu brudna. Myjąc szyję do wejścia centralnego udało mi się zmyć coś, co wyglądało jak znamię skórne.
No i do konkluzji- strasznie często na bloku operacyjnym pojawiają się brudne dzieci. I młodzież. I to wcale nie z zapadłych wiosek bez kanalizacji.
Dla odświeżenia wspomnień:




czwartek, 12 stycznia 2012

Trzeba zrobić operację

Jaś ma 3 lata i trzeba mu zoperować przepuklinę pachwinową. Chirurg wyznacza mu termin zabiegu.

W czasie rozmowy z rodzicami Jasia, chirurg dokładnie i rozwlekle opowiada czemu skłania się ku takiemu, a nie innemu leczeniu. Wyjaśnia dokładnie za i przeciw. Rodzice sami podejmują decyzję. Spotykają się też z anestezjologiem, który zrozumiałym językiem wyjaśnia jak Jaś będzie znieczulony oraz jak przygotowac go do zabiegu.
W wyznaczonym dniu Jaś z Mamą stawiają się w szpitalu. Krótkie sprawy papierkowe i przychodzą do pokoju przygotowawczego. Tam Jaś dostaje swój boks, w którym jest dla niego łóżeczko, a dla Mamy fotel. W boksie jest też telewizor z wyborem bajek oraz sporo gier i zabawek. W sali boksów jest 5, a wszystkimi dziećmi i rodzicami opiekują się 2 panie pielęgniarki i 2 panie animatorki. Podchodzą, pytają w czym mogą pomóc, zagadują dzieci i rodziców. Rozładowują stres, który w tej sytuacji jest oczywisty. Mama przebiera Jasia w szpitalną piżamkę. Po chwili przychodzi chirurg, zamieniają kila słów. Czuje się lepiej, bo przecież to "ich" lekarz. Rozmawia też chwilę z anestezjologiem i decyduje, że chce być z Jasiem, aż do momentu uśpienia. Dostaje więc specjalny kombinezon jednorazowy, który nakłada na swoje ubrania. Wszyscy razem jadą na salę operacyjną. Tam czeka już "ich" doktor. Mama pomaga Jasiowi trzymać maseczkę. Wychodzi z sali kiedy dziecko usypia. Po zabiegu Jaś jest wieziony do pokoju wybudzeń. Czeka tam na niego boks podobny do poprzedniego, tym razem wyposażony w kilka monitorów. Na paluszku ma pulsoksymetr, ale nie chce leżeć w łóżeczku. Na szczęsie Mama ma bardzo wygodny, duży fotel, na którym siedzi trzymając Jasia. On dochodzi do siebie z płaczem, ale uspokaja go ulubiona piosenka i najlepsze na świecie utulenie Mamy. Nad jego bezpieczeństwem czuwa wyszkolona pielęgniarka, która ma na oku troje takich dzieci jak Jaś, czyli świeżo po zabiegu....


Nazwałabym to mrzonką gdybym nie widziała, że tak może być.

Niesty nie u nas...




sobota, 7 stycznia 2012

Niewesoły powrót do pracy

Cześć Kuba. Nazywam się Młoda Lekarka i będę Cię znieczulać dziś do zabiegu. Denerwujesz się? Spokojnie, już Ci daję coś na rozluźnienie. Lepiej? No to super. A ile Ty masz lat właściwie? 16? No to spory jesteś jak na chłopaka w tym wieku. Największy w klasie? !104 kilogramy-rety to dokładnie dwa razy tyle ile Młoda Pielęgniarka.To jak gotowy? No to jedziemy? Masz jakieś pytania? Nie, nie obudzisz się w trakcie zabiegu. Tak, po zabiegu się obudzisz. No jak to kogo zobaczysz? Mnie oczywiście...
Kuba ma guz mózgu. Umiejscowiony wyjątkowo paskudnie. Wykryty dwa tygodnie temu. Niejednoznaczny w tomografii i rezonansie. Znieczulałam go do pobrania wycinka, żeby onkolodzy mieli jasność jak draństwo leczyć. Wycinek miał być pobrany endoskopem. W trakcie pobierania uszkodzono splot naczyniówkowy. Duże krwawienie, które opanowano po pół godziny. Wycinka nie udało się pobrać. Neurochirurdzy skończyli. Ja mam go budzić. W końcu taki był plan. Chłopak ładnie sam oddycha. Ale nic poza tym. Zaglądam w oczy. A tam anizokoria ( znaczna różnica w wielkości źrenic). Nie budzimy. Jedziemy do tomografii w trybie bardzo pilnym. Okazuje się, że miał krwotok. Neurochirurdzy decydują, że podciągna dren i poczekają.
To było w czwartek.
Nataszka za kilka dni skończy rok. Tydzień temu jechała z rodzicami na ferie do Zakopanego. Luksusowym autem, zapięta w bezpiecznym foteliku. Tato prowadził pewnie i niezbyt szybko. Są obcokrajowcami- nie chciał narażać się polskiej policji, tym bardziej,że nie mówi po polsku. Samochód z przeciwnego pasa  wjechał im prosto pod koła. Mama Nataszy leży w śpiączce w najbliższym szpitalu. Nataszka trafiła do szpitala w średnim mieście, a stamtąd do nas. Kilku radiologów, ortopedów i neurochirurgów oglądało wyniki jej tomografii. Zlecili rezonans. Przy interpretacji zdjęć zdania są podzielone, ale przeważa pogląd, że rdzeń kręgowy jest całkowicie przerwany. Bardzo wysoko na C3/C4. W czwartek znieczulałam ją do nietypowej stabilizacji kręgów szyjnych z dojścia od tyłu. Wcześniej trzeba było przywieźć ją z intensywnej, ułożyć do założenia tracheostomii, potem ułożyć na brzuchu do stabilizacji. Wiedząc, że każdy ruch może pozbawić ją resztki szansy na rehabilitację...Do tego parametry życiowe całkowicie rozchwiane, znieczulenie ogromnie ryzykowne. W połowie zabiegu skończyłam pracę,  znieczulenie przejął kolega dyżurny.
Dzwoniłam wczoraj na intensywną- Kuba w stanie ciężkim, Nataszka- bardzo ciężkim.
 Właśnie dlatego nie śpieszyło mi się wracać do pracy...