piątek, 15 marca 2013

Matka lekarz

Chirurg na moim byłym SORze, powiedział, że trzeba zrewidować. Dla śmiertelnika- zoperować. Narząd operowany należał do Nowego. A ja byłam spanikowaną mamą.
Zadzwoniłam sprawdzić kto ma dyżur na bloku (nie żebym komuś nie ufała, ale tak na wszelki wypadek). Kolega nie był zachwycony faktem, że będzie znieczulał mojego synka. Też bym nie była- toż to największy czynnik obciążający- dziecko znajomego lekarza. I do tego byłego prawie anestezjologa...Ponieważ wiedziałam kiedy Nowy jadł, to wiedziałam też kiedy będzie zabieg. Przyszło nam zainstalować się z rzeczami w Oddziale Chirurgii i czekać. W trakcie czekania wypełniłam ankietę anestezjologiczną. Oczywiście z przyzwyczajenia podpisałam się w miejscu lekarza ( w końcu podpisywałm ją w tym miejscu przez 4 lata...). Później udaliśmy się na blok operacyjny. Jak łatwo sie domyślić, weszłam tam, gdzie normalnie rodziców nie wpuszczają. Przebrałam się w blokowe ciuchy i weszłam z Nowym na salę operacyjną. Tam, u mnie na rękach, dostał magiczne leki i usnął. Koleżanka pielęgniarka bardzo wprost zasugerowała mi udanie się do dyżurki i nie przeszkadzanie im w robocie. Tam czekała już druga pielęgniarka, która zabawiała mnie rozmową. Poparzyłam się wrzącą herbatą, bo taka była moja zdolność logicznego myślenia w tamtej chwili i po kilk minutach wparowałam na salę. Pretekstem było "sprawdzenie, co znaleźli chirurdzy", ale tak naprawdę, to musiałam się upewnić, że z Nowym jest ok. Kolega trzymał maskę, a ja udawałam, że nie patrzę na monitory i ustawienia gazów. W ciągu tych kilku sekud Nowy przestał się wentylować, zaczeła spadać saturacja. Nigdy nie sądziłam, że mogłabym znieczulać własne dziecko, ale w tamtej chwili (to było kilkanaście sekund) naprawde miałam ochotę wyrwać sprzęt z rąk kolegi i zatroszczyć się o moje dziecko. Miałam w sobie przemożne przekonanie, że ja na pewno zrobię to lepiej. Wtedy włączył sie rozsądek i wyszłam z sali. Już na zewnątrz nasłuchiwałam pulsoksymetru i kiedy saturacja wrócila do normy "spokojnie" wróciłam do dyżurki....
Ze szpitala wypisali nas na drugi dzień, ale już dwa dni później byliśmy w innym. Nowy dostawał antybiotyk, a ja po nocy spędzonej z nim w szpitalu, jechałam na zajęcia ze studentami. Na szczęście byliśmy na oddziale, gdzie po pierwsze byliśmy sami na sali, po drugie ja miałam swoje łóżko, a po trzecie mogliśmy z Nowym razem w nim spać.
Z kronikarskiego obowiązku dodam, że skończyło się dobrze, jesteśmy w domu, a Nowy zdrów jak ryba.