wtorek, 11 września 2012

Ortopedzi

Praca anestezjologa ma to do siebie, że bardzo blisko pracuje się z innymi specjalizacjami. Oczywiście zabiegowymi. Jak już pisałam, swego czasu spędziłam trochę życia na sali ortopedycznej. Teraz mi się zebrało na wspominki, bo niedługo idę z Nowym do ortopedy właśnie.

Lubiłam pracować z ortopedami bo:
-mieli do siebie dystans ( kilka ulubinych powiedzonek : "nikt Ci tyle szczęścia nie da, co dziecięcy ortopeda", "ortopeda musi być tak silny jak niedźwiedź i choć w połowie tak mądry", "ortopedzi znają antybiotki od A od Z- augumentin i zinacef")
-nie naciągali wskazań do zabiegów (w ortopedii zabieg operacyjny jest najczęściej naprawdę ostatecznością)
-uwielbiałam ten błysk w oczach, kiedy wyciągali kolejne buczące narzędzia, śrubki, piłki i udarki
-gipsowanie...toż to sztuka! co lekarz, to inne podejście: jeden gładził, inny głaskał, inny jeszcze uciskał, a wszytsko po to żeby gips leżał perfekcyjnie...A wcześniej myślałam głupia, że gips to gips...
-najczęściej realistycznei oceniali czas pozostały do końca zabiegu, co znacznie ułatwiało mi pracę.
Oczywiście nie było tylko różowo. Zdarzały się kwiatki, jak na przykład ten:
Dyżur. Dzwoni ortopeda znany ze swego zamiłowania do zdobywania doświadczenia w artroskopii kolana.
-Młoda Lekarko będziemy robić kolano
-Och, naprawdę?A co się stało, że na dyżurze?
-Wiesz, pilna sprawa-URAZ....
-Ok, oczywiście, skoro pilne, to wciśniemy między skręcone jajko, a wyrostek. W końcu kto powiedział, że mam spać na dyżurze.
Przychodzi (!) pacjentka. Z wywiadu dowiaduję się, że:
1.Choruje na tarczycę, ale "przypadkiem"ma ze sobą świeże wyniki badań/konsultację itp.
2.Uraz był 2 tygodnie temu
3.Wczoraj była w prywatnym gabinecie ww ortopedy...
Wtedy czułam, że ktoś robi mnie w jajo.